Maverick Viñales: Rozmowa z przyszłym mistrzem MotoGP?

Jedno z bardziej malowniczych miejsc w Katalonii – klejnotu północno-wschodniej Hiszpanii, która jest mieszaniną górzystych terenów Pirenejów i spektakularnej linii brzegowej Costa Brava. Ojczyzna słynnego ekscentryka i artysty Salvador Dali. By dostać się do Cadaques trzeba jechać wzdłuż plaż miasteczka Roses: domu innego ważnego Katalończyka, który zaczyna być opisywany jako „mistrz” albo „geniusz”.

Maverick Viñales ma jedynie dwadzieścia dwa lata, ale jest już mistrzem świata Grand Prix (w klasie Moto3). #25 stoi teraz u progu chwały, dzięki współpracy z teamem Yamaha i po dwóch latach edukacji w ekipie Suzuki. Jego pojedynek z rodakiem, broniącym tytułu mistrza świata MotoGP i rywalem z dawnej kategorii juniorów - Markiem Márquezem - podczas osiemnastu rund MotoGP 2017 już wyzwala u fanów wielkie emocje.

Maverick zdaje się jednak być gotów na walkę na najwyższym poziomie, a także na chwałę i odrobinę nieśmiertelności, jaką przyniesie mu ostateczne zwycięstwo.

2017 może wydawać się czymś trochę innym. Szum wokół ciebie na Yamasze to nowe okoliczności…

Pierwsze dwa lata w Suzuki były naprawdę trudne, nie w kontekście mojego stylu jazdy, ale maszyny, która nie była na najwyższym poziomie „ważnych zawodników”, ale czas przed sezonem był bardzo dobry i cieszę się z tego. Team, motocykl, to jak mi szło na każdym torze: wszystko było idealne. Z dnia na dzień byłem coraz lepszy, jesteśmy też zadowoleni z czasów okrążeń, ale wiemy, że musimy być gotowi na inne warunki. W tym momencie nie czuję zbyt dużej presji; udało mi się czerpać radość z motocykla. Normalnie staram się patrzeć na wszystko w pozytywny sposób, a fakt, że tak dużo osób mówi, że mogę być faworytem do tytułu bardzo motywuje. Myślę, że jest to ważne, gdy ludzie patrzą na ciebie i myślą „on może wygrać”... To oznacza, że robisz dobrą robotę.

Jesteś przyzwyczajony do zainteresowania mediów, teraz jednak zapewne wzrosło ono także w mediach społecznościowych…

Teraz to inna bajka… A ludzie w mediach społecznościowych mogą mówić [o tobie] dobrze i źle. Trzeba starać się przyjmować wszystkie informacje i wszystko, co dociera, w pozytywny sposób. Gdy widzi się negatywne komentarze, trzeba z nich wyciągnąć, co się da… ale teraz miło jest wejść na Twittera i Instagram i zobaczyć te wszystkie newsy, lubię to. Lubię być na prowadzeniu w MotoGP i brać udział we współzawodnictwie. Lubię też to, że media zaczynają o tym więcej mówić…

Ale to chyba trudno usłyszeć czasem krytykę?

Jasne… czasami czujesz się źle, bo komentarze dotyczą bezpośrednio ciebie… ale to także sprawia, że myślisz „może media mówią to z jakiegoś powodu”… i szukam pozytywnego aspektu. To coś ważnego o mnie: zamieniam negatywy w pozytywy. Ważne jest, by zachować spokój.

To nie może być łatwe…

[uśmiech] Nie, jest to bardzo trudne, ale udaje mi się.

Czy jesteś wrażliwym facetem?

Tak, bardzo. To dziwne, bo kiedy jestem na torze czy robię coś w MotoGP, nie jestem – jestem raczej silny – ale gdy jestem w domu, jestem zupełnie inny, bardzo normalny, a gdy czytam jakieś złe informacje w domu, źle się czuję… ale tak jak już powiedziałem, staram się to inaczej wykorzystać.

Powiedz coś o swoim domu w Roses.

Wiem, że to miejsce, w którym będę żył do końca życia. Teraz, będąc w Andorze, nie mam czasu na długie pobyty w Roses, jestem zaledwie po kilka dni, ale naprawdę czuję się jak w domu, gdy tam jestem. Gdy tylko mam okazję, wracam tam. Andora jest ładna. Jest cicha i można tam uprawiać wiele sportów, więc to dobre miejsce dla mnie w tym momencie kariery.

Jak ci się żyje w Roses?

Całkiem normalnie, ludzie są przyzwyczajeni do tego, że mnie widują. To tak jak być w Barcelonie czy innym dużym mieście. Łatwo mi tam żyć. Lubię to, że są góry i morze w odległości trzech kilometrów. Miło jest porobić coś jak bieganie po górach z widokiem na morze, bardzo miło. Gdy już się jest na górze, widok ze szczytu na wybrzeże jest wyjątkowy, a gdy słońce zachodzi, światło jest niesamowite. Czuję się wolny, zrelaksowany… Mimo że trenuję! Jedyna rzecz, jakiej nie lubię to wiatr! Potrafi być koszmarem, gdy jedzie się na rowerze. Gdyby udało nam się pozbyć wiatru, to by było najlepsze miejsce na świecie!

Czy jako chłopiec wymykałeś się? Na ulicę, na rower, na piłkę?

Zawsze! Zawsze byłem poza domem. Nie tak jak teraz, kiedy ma się wrażenie, że dzieciaki już tak często nie wychodzą. Miałem szczęście, bo jako dziecko zawsze spędzałem czas jak kiedyś: ciągle byliśmy na ulicy i niewiele się działo. O 9.00 rano wychodziliśmy na rower, szliśmy w góry, graliśmy, skakaliśmy i wracaliśmy coś zjeść przed wyjściem na piłkę. Miałem szczęście prowadzić takie życie, bo teraz jest zupełnie inaczej. Dzieciaki zostają w domu i grają na PlayStation. Wiele dobrego tracą - nie tak jak gdy gra się z kolegami w piłkę czy jeździ z nimi na rowerze.

Podróż z Roses do tego punktu w karierze sportowej, do jakiego doszedłeś, musi wydawać się fantastyczna…

Na pewno. Gdy byłem mały nigdy nie wyobrażałem sobie, ze moje życie będzie takie jak jest teraz.

Naprawdę?

Traktowałem wyścigi jak hobby. Oczywiście czasami marzyłem, że będę jednym z topowych zawodników, ale będąc dzieckiem trudno jest uwierzyć, że to się spełni. Rok po roku coraz bardziej ufasz sobie i widzisz możliwości. Jednak na początku – gdy po raz pierwszy wsiadłem na motocykl – niemożliwym było myśleć, że kiedykolwiek osiągnę to wszystko.

Czy pamiętasz moment, gdy wyścigi stały się dla ciebie czymś więcej? Z zabawy powołaniem, gdy zacząłeś wyjeżdżać z domu i wszystko zaczęło się na poważnie…?

Teraz! Teraz zaczyna być dobrze. Nie, poważnie, w 2011, gdy zacząłem starty w mistrzostwach świata, to cały czas było dla mnie trochę jak zabawa. To były trochę wyścigi, trochę zabawa i wszystko to kochałem. Gdy wygrałem moje pierwsze Grand Prix, już w moim czwartym wyścigu, nagle to stało się bardziej jak praca. Miałem szansę wygrać więcej i musiałem podejść do tego poważnie. Po tym zmieniłem swoje nastawienie i zacząłem poważniej traktować treningi i wszystko inne. Czy straciłem frajdę? Zmieniło się. Nie jest tak, jak gdy idę pojeździć na motocrossie: jeżdżę, czerpię z tego radochę i tyle. Jest presja, ludzie wywierają ją na tobie, team polega na tobie, stoją za tym pieniądze i wiele innych rzeczy, które utrudniają poczucie frajdy… Ale jak już wiele razy powiedziałem podczas wywiadów, nie pamiętam, żebym kiedykolwiek był tak zadowolony z przedsezonu jak w tym roku. Podchodziłem do tego na luzie i nie dbałem zbytnio o czasy i wyniki. Po prostu poznawałem motor i starałem się go wyczuć razem z teamem. Mam nadzieję, że utrzymam to w 2017. Wiem, że będzie to trudne, ale postaram się.

Czy czujesz się szczęściarzem, bo jesteś tu gdzie jesteś? Czy to coś, na co zapracowałeś?

[przerwa] Powiedzmy, że „zapracowałem”. Szczególnie w zeszłym roku: było dość ciężko i musiałem udowodnić wiele rzeczy różnym ludziom. Że mogę być silny - zwłaszcza Yamasze. To nie było łatwe i ciężko pracowałem w domu i na torze. Trzeba mieć szczęście, szczególnie w trakcie sezonu i podczas wielu sytuacji trzeba zachować koncentrację i być skupionym na pracy. Myślę, że łatwo jest zabłądzić, ale w tej chwili twardo stąpam po ziemi i nie zgubiłem się. Poza torem moje życie to motocross, rower i siłownia.

Jaki jest twój ulubiony moment wyścigu?

Start jest niesamowity. Bardzo miły. Czuje się coś dziwnego w brzuchu, a każdy start jest jak pierwszy. To dobre uczucie. Potem myślę, że przekraczanie mety i szalejąca publiczność, gdy wygrywam. To bardzo emocjonujące. W porównaniu do startu myślę, że pierwszy zakręt jest dość [poruszający]… gdy zaczynam relaksować się i zaczynam wyścig. Jestem dość dobry jeśli chodzi o aspekt fizyczny wyścigu i nie czuję, że za bardzo się spieszę.

Ludzie już nazywają cię “geniuszem”. Chyba dobrze jest czytać to, ale czy czasem myślisz „ludzie, spokojnie…”?

Wolę zwycięstwa i tytuły… Ale miło jest słyszeć coś takiego, bo to oznacza, że robię dobrą robotę. Chcę pokazać każdemu, że mogę być silny, na prowadzeniu i wygrywać. Więc zobaczyć albo usłyszeć słowa jak te oznacza, że oni wierzą, że to może się zdarzyć. Gdy ludzie wierzą, to kolejna motywacja dla mnie. Wielka motywacja.

Bycie mistrzem to pewnie coś wyjątkowego, ale w sumie poświęcasz temu swoje życie…

Część życia “traci się”, na pewno, bo większość dni jestem skupiony na mojej pracy. Cały czas myślę, jak mogę być lepszy i niewiele jest czasu na coś innego. Dni są do siebie bardzo podobne, wydaje mi się, że będzie bardzo trudno żyć tak przez dłuższy czas. Dlatego właśnie tak bardzo podziwiam Valentino [Rossiego]. Przez wiele lat robi to samo: wiele eventów promocyjnych, a dla wszystkich pozostaje miły i koleżeński. Bardzo to podziwiam i to mnie zaskakuje. Osiągnął tak wiele, nawet gdy zejdzie z motocykla będzie niesamowicie popularny. Ma mnóstwo pieniędzy, to na pewno, więc nie musi się już ścigać. To miłe.

OK, więc osiągnąłeś już wszystkie cele na 2017, a ja daję ci 24 godziny na cokolwiek chcesz zrobić: co robisz?

Jem bez przerwy! Ciasta, pizze, wszystko! Ciężko jest przetrwać na diecie przez cały sezon, to najtrudniejsza część pracy. I to nie jest jednorazowa akcja przed jednym wyścigiem, tak jest przez cały sezon. Więc jadłbym wszystko, co by się dało i spędziłbym czas z przyjaciółmi.

Nie przegap żadnej informacji. Obserwuj ŚwiatWyścigów.pl na Google News.

Postaw mi kawę na buycoffee.to
Pokaż komentarze