Max Chilton uważa, że zespoły Formuły 1 są za mało otwarte w kwestii wynajdywania swoich przyszłych kierowców i powinny zwrócić uwagę na talent drzemiący w zawodnikach serii IndyCar.
Ostatnim Amerykaninem w F1 był Alexander Rossi, który po utracie miejsca w zespole Manor przeniósł się do IndyCar i w swoim pierwszym sezonie wygrał wyścig Indianapolis 500, a swoje zainteresowanie startami w F1 wyraził aktualny mistrz serii Josef Newgarden.
Szef amerykańskiej ekipy w Formule 1 Haas Günther Steiner stwierdził jednak kilka dni temu, że „zespół chciałby zatrudnić amerykańskiego kierowcę, ale tylko jeśli będzie on dobry, a w tej chwili żaden Amerykanin nie jest gotowy na starty w F1”
.
Słowa Steinera odbiły się szerokim echem, a swoje zdanie w tej sprawie zabrali m.in. Graham Rahal, Conor Daly czy dwukrotny mistrz IndyCar Gil de Ferran.
Zapytany przez ESPN, co sądzi na ten temat, Chilton stwierdził: „Tu nie chodzi o Josefa, a o Formułę 1. Wszyscy patrzą tam na temat przyszłych kierowców z klapkami na oczach – musi on być już na swojej drodze do F1, a najlepiej uczestniczyć w ich własnym programie. Rzadko kiedy zwraca się uwagę na tych, którzy jeżdżą poza Europą i chyba dlatego IndyCar jest przez nich pomijana”
.
„Uważam mojego byłego zespołowego kolegę Scotta Dixona za jednego z najlepszych kierowców na świecie i mógłby rywalizować na równi ze wszystkimi w F1, ale nikt nie zwrócił na niego uwagi, na przykład kiedy zwolniło się miejsce w Mercedesie”
.
„Potrzebna jest zmiana kulturowa, która umieści kierowców IndyCar na ich mapie i mam nadzieję, że taka nastąpi. Mamy tu światowej klasy kierowców, którzy mogliby zaistnieć w świecie Formuły 1 i radzić sobie lepiej od niektórych, którzy tam się znajdują”
.
Źródło: racer.com
Nie przegap żadnej informacji. Obserwuj ŚwiatWyścigów.pl na Google News.