Najważniejsze motorsportowe momenty 2023 roku według redakcji ŚwiatWyścigów.pl

Sezon 2023 w sportach motorowych rozpoczął się szybko i równie szybko się zakończył. Dla niektórych był to rekordowy rok, zwłaszcza dla Maxa Verstappena i Red Bull Racing w Formule 1, ale także rokiem sukcesów, interesujących walk i zaskoczeń. Redaktorzy serwisu ŚwiatWyścigów.pl wybrali swoje najważniejsze motorsportowe momenty mijającego roku.

Mateusz Mrówczyński – punkty Lawsona w Singapurze

Karuzela transferowa w AlphaTauri i zwycięstwo Carlosa Sainza Jr. przyćmiły niezwykły wyczyn Liama Lawsona podczas Grand Prix Singapuru. Nowozelandczyk jechał swój trzeci weekend w F1, na jednym z najtrudniejszych torów w kalendarzu. Tymczasem 21-latek wsiadł do jednego z gorszych bolidów w stawce, wyrzucił Maxa Verstappena z Q3, a potem po bezbłędnej jeździe dowiózł do mety P9, czyli ówcześnie najlepszy wynik AlphaTauri w sezonie. Do tego dokonał tego na torze, który przez dużą wilgotność wyczerpuje nawet najbardziej doświadczonych kierowców. Gdyby ktoś oglądał wyścig po raz pierwszy, nigdy nie domyśliłby się, że ten chłopak z nr 40 jest na starcie po raz trzeci w swoim życiu. Przez
brak większych sukcesów w F2 Liam nie był traktowany przez opinię publiczną jako wielki talent jak chociażby Oscar Piastri. 

Przypadek 21-latka pokazuje, że kolejka juniorów czekających na swoją szansę w F1 robi się coraz dłuższa, a zespoły niechętnie sięgają po „żółtodziobów”, ponieważ bardziej doświadczeni kierowcy w teorii oznaczają mniej ryzyka i mniej strat materialnych. Po fenomenalnym GP Singapuru Lawson wrócił na ławkę rezerwowych i pozostanie na niej również w 2024 roku, a jego świetna jazda zaginęła gdzieś w szumie po triumfie Sainza i tragedii Russella. 

Mimo to Nowozelandczyk udowodnił sceptykom, że ma gigantyczny talent i jest świetnie przygotowany mentalnie do trudnych sytuacji. Dla mnie to on był debiutantem roku w 2023, a jego występ na torze Marina Bay – momentem roku, nie tylko ze względu na wynik sportowy, ale też podgrzanie atmosfery walki o fotele w rodzinie Red Bulla. Czterech chętnych na trzy dostępne krzesła, a Nowozelandczyk dostarczył argumentów, by być traktowanym poważnie.

Getty Images / Red Bull Content Pool

Tomasz Kubiak – kwalifikacje do 1000 mil Sebring

Nikt z naszej redakcji, podobnie jak większość czytelników, nie pamięta ostatniego razu, gdy Ferrari ostatni raz miało zespół fabryczny w czołowej klasie wyścigów długodystansowych. Ogłoszenie powrotu po 50 latach było jednym z największych wydarzeń XXI wieku w całym sporcie motorowym i rodziło nieśmiałe nadzieje na początek nowej złotej ery wyścigów czołowej klasy Le Mans.

Nikt jednak nie miał co do tego pewności. Presja była ogromna, bo wszystkie oczy były zwrócone na nowe 499P, które w przypadku porażki mogły zniknąć tak szybko, jak się pojawiły. Pierwsza konkurencyjna sesja Ferrari w czołowej klasie WEC dowiodła, że jest się czym ekscytować. Zdobywając pole position, Antonio Fuoco w jednej chwili pokazał, że Ferrari jest godnym konkurentem dla Toyoty i zapowiedział nie tylko wspaniały sezon, w którym walka o tytuł miała trwać do ostatniego wyścigu, ale początek czegoś większego.

Nie tylko kibice Ferrari zwrócili się w stronę WEC, gdzie mieli w końcu powody do radości. Wyścigi długodystansowe, a zwłaszcza Le Mans, pochwyciły wyobraźnię kierownictwa najwyższego szczebla marki na tyle, by 499P zaczęto produkować seryjnie i z dumą oferować najbardziej entuzjastycznym i bogatym klientom Ferrari.

Włoska marka podniosła profil WEC w sposób, w jaki nikt inny nie mógł tego zrobić. Bilety na Le Mans drugi rok z rzędu wyprzedały się w kilka dni, trybuny na Monzy były wypełnione kibicami, a stawka staje się coraz większa i niemal każdy producent chce do niej dołączyć po to, by ścigać się z Ferrari. Nic z tego mogło nie być prawdą, gdyby Fuoco był w Sebring dwie sekundy wolniejszy od Toyoty…

Ferrari

Mikołaj Suchocki – Walka Alonso i Péreza w Brazylii

Formuła 1 nieco w tym roku rozczarowała. Słaba postawa Mercedesa i Ferrari, a także Sergio Péreza sprawiły, że Max Verstappen nie miał żadnej realnej konkurencji. Ale był jeden człowiek, który uratował ten sezon. Nazywa się Fernando Alonso. Już w pierwszym wyścigu sezonu zdobył podium, po genialnym manewrze na samym Lewisie Hamiltonie, ale momentem sezonu była dla mnie jego walka z Pérezem w końcówce Grand Prix Brazylii. Przepraszam, Grand Prix Sao Paulo oczywiście. Ten pojedynek będzie tym co, oprócz rekordów Verstappena, zostanie z tego sezonu zapamiętane, ponieważ miał on wszystko, co kibice lubią najbardziej.

Stawka nie była najwyższa, bo szło o trzecie miejsce, ale obu kierowcom bardzo na nim zależało. Pérezowi, bo finiszów poza podium miał w tym sezonie zdecydowanie za dużo, a Alonso, ponieważ było to po gorszym okresie Astona Martina i wynik był bardzo potrzebny zespołowi. Pojedynek trwał przez wiele okrążeń, trwał do samego końca wyścigu i miał jeden niespodziewany zwrot akcji.

Gdy Pérez wyprzedził Alonso, wszyscy myśleli, że to koniec emocji, ale niespodziewanie Hiszpan zdołał przeprowadzić okrążenie później kontratak, po którym doszło do emocjonującej walki koło w koło. Zawodnicy po wyścigu nie mieli do siebie żadnych pretensji, wręcz dziękowali sobie za ten doskonały pojedynek.

To wszystko przywodziło na myśl legendarne starcie Villeneuve-Arnoux z 1979 roku, ale walka Alonso-Pérez miała coś jeszcze. Po ataku Péreza na ostatniej prostej zawodnicy przekroczyli metę obok siebie, a Fernando wygrał tylko o 0,053 sekundy. Dla takich momentów warto włączać telewizor w niedzielę. Kto nie widział tego na żywo, niech żałuje.

Adrian Kleć – Roszady transferowe AlphaTauri

Początek roku dla satelickiego zespołu Red Bulla miał wyglądać zupełnie inaczej. Do młodego Yukiego Tsunody dołączył nowy kolega z zespołu w postaci Nycka de Vriesa. Holender przekroczył ważny punkt milowy w historii motorsportu, gdyż był pierwszym mistrzem świata Formuły E, który po zdobyciu tytułu próbował swych sił w Formule 1. Wszyscy kibice zachwycali się nad jego talentem, zwłaszcza po GP Włoch 2022, kiedy to jako rezerwowy zdobył punkty za kierownicą Williamsa.

Niestety rezultaty de Vriesa znacząco odbiegały od wymagań zespołu, co spowodowało jego zwolnienie po zaledwie 10 wyścigach. W jego miejsce do Formuły 1 wrócił doświadczony Daniel Ricciardo. Ośmiokrotny zwycięzca wyścigu F1 ścigał się w królowej motosportu od 2011 roku, a sezon 2022 mógł być ostatnim w jego karierze. Wszyscy kibice z uwagą obserwowali poczynania jednego z najsympatyczniejszych kierowców w stawce. Lecz i w tym przypadku doszło do komplikacji. Złamana ręka w treningu przed Grand Prix Holandii sprawiła, że AlphaTauri musiała sięgnąć po czwartego kierowcę.

Okazał się nim młody junior Red Bulla Liam Lawson. Nowozelandczyk w 2022 roku był trzecim kierowcą klasyfikacji generalnej Formuły 2, a w sezonie 2023 rywalizował w japońskiej Super Formule, odnosząc bardzo dobre rezultaty. Jego wejście do fotela AlphaTauri było nagłe i nikt nie oczekiwał po nim czegoś wyjątkowego. Nic więc dziwnego, kiedy wszyscy przecierali oczy ze zdumienia, widząc, co robi na torze. Jeździł tak, jakby nie był debiutantem, a utalentowanym kierowcą, który już zjadł zęby na Formule 1. Pomimo posiadania jednego z najwolniejszych bolidów w stawce, zajął punktowaną, 9. pozycję w GP Singapuru, a w Japonii i we Włoszech 11., tuż za punktami.

Po pięciu wyścigach przejechanych przez Lawsona, w jego miejsce, w fenomenalnym stylu powrócił Ricciardo. W Grand Prix Meksyku wykręcił czwarty czas, a wyścig ukończył jako siódmy, zapewniając zespołowi najlepszy wynik w minionym sezonie. W kolejnych wyścigach już nie punktował, ale i tak pokazywał, że wyciska z bolidu praktycznie maksimum tego, co jest możliwe.

Dlaczego dla mnie był to ważny moment sezonu 2023? Przez liczne zmiany na perspektywę. Okazało się, że mistrz Formuły E nie jest w stanie zaaklimatyzować się w Formule 1, pomimo wieku i doświadczenia. Dowiedzieliśmy się też, że młody talent z Formuły 2, którego nazwisko nie było rozpatrywane w związku z przyszłością w królowej motosportu, nagle staje się ważną postacią – bo dla większości zespołów Liam Lawson stał się atrakcyjną opcją transferową. Na koniec Daniel Ricciardo, po którym wydawało się, że jego kariera w F1 dobiegła już końca, okazał się nie tylko rewelacyjnym kierowcą (jakim był praktycznie zawsze), ale też wartym uwagi nazwiskiem. w kontekście miejsca w Red Bull Racing w sezonie 2025.

Getty Images / Red Bull Content Pool

Dariusz Szymczak – Weekend o Grand Prix Singapuru

Weekend Formuły 1 na obiekcie Marina Bay był zdecydowanie wyjątkowym momentem w sezonie 2023 z kilku powodów. Już po piątkowych treningach świat wyścigów zauważył, że podczas 15. rundy tegorocznej kampanii F1 Red Bull ma problemy i może być to niepowtarzalna szansa na przerwanie dominacji zespołu z Milton Keynes.

Brak tempa do walki o czołowe pozycje obnażył drugi segment sobotnich kwalifikacji, gdzie Sergio Pérez popełnił kolejny błąd w sezonie podczas najważniejszego dla siebie momentu czasówki i nie zakwalifikował się do Q3, natomiast Max Verstappen po swoim najszybszym kółku znalazł się na 10. miejscu. Kiedy wydawało się, że Holender rzutem na taśmę awansuje do finałowej części, linię mety przekroczył junior Red Bulla Liam Lawson w AlphaTauri, który o zaledwie 0,007 sekundy pojechał szybciej od dwukrotnego (na tamten moment) mistrza świata F1. Ta sytuacja nie mogła przejść bez echa. Tej rzeczy dokonał przecież rezerwowy kierowca, dla którego była to dopiero trzecia sesja kwalifikacyjna w Formule 1, dodatkowo na trudnym technicznie torze i w ekstremalnych warunkach! Trudno o lepszą wizytówkę swoich umiejętności.

Niedzielne Grand Prix w końcu przerwało długo wyczekiwany moment w tym roku. Carlos Sainz Jr za kierownicą Ferrari przerwał rekordową passę 14 zwycięstw Red Bulla z rzędu sezonu 2023, a po finale tegorocznej rywalizacji w Abu Zabi okazało się to jedyną wygraną innego zespołu, niż ten z Milton Keynes w 74. edycji mistrzostw świata Formuły 1.

Tym samym drugi raz w historii Ferrari, jako jedyny zespół zdołał przerwać dominację jednego zespołu w danym roku. Poprzednio taka sytuacja miała miejsce w sezonie 1988, kiedy McLaren wygrał 15 z 16 wyścigów, a ekipa z Maranello za sprawą Gerhard Bergera odniosła zwycięstwo w Grand Prix Włoch i to tuż po śmierci Enzo Ferrariego. Historia zatoczyła koło.

Ferrari

Daniel Wawiórka – Dziesiątka Verstappena

Nie oszukujmy się – miniony sezon Formuły 1 nie należał do szczególnie interesujących, jednak był pod wieloma względami rekordowy i pod wieloma względami za sprawą jednego kierowcy – Maxa Verstappena.

Kiedy w tym roku pojechałem razem z Roksaną na pierwszy w moim życiu wyścig F1 jako akredytowany dziennikarz na Grand Prix Azerbejdżanu, w tym momencie wiele wskazywało na to, że głównymi kandydatami w walce o mistrzostwo będą Verstappen oraz jego zespołowy kolega z Red Bull Racing, Sergio Pérez. To właśnie w Baku triumfował Meksykanin i nic nie zapowiadało tego, co wydarzy się w następnych wyścigowych weekendach.

Verstappen w następnych 10. rundach zaprezentował fantastyczną jazdę i wygrał 10 wyścigów z rzędu, pobijając dotychczasowy rekord dziewięciu triumfów Sebastiana Vettela. W połączeniu z błędami Péreza, jakie pojawiły się po drodze, stało się jasne, że jesteśmy świadkami niesamowitego talentu, który – mając do dyspozycji odpowiedni sprzęt w rękach – jest w stanie pobić rekordy nietykalne nawet od dziesięcioleci.

Dziesiąte zwycięstwo Verstappena przypadło akurat na mój drugi wyścig jako akredytowany dziennikarz – Grand Prix Włoch na torze Monza. Po tym wyścigu pojawiło się wiele zdjęć ukazujących Holendra z rozłożonymi palcami obu rąk, symbolizując dziesiąty triumf, jednak ja byłem w stanie uchwycić ten moment z własnej perspektywy i nazwałem go właśnie «Dziesiątką Verstappena». Gdyby nie GP Singapuru i gorsza dyspozycja Red Bulla, Verstappen mógłby sięgnąć po 18 triumfów z rzędu i ustanowić rekord prawdopodobnie nie do tknięcia przez następne dziesięciolecia. Dziesiątka Verstappena oznacza również notę 10 za jego sezon, który był w zasadzie idealny i prawdopodobnie nie do powtórzenia przez następne lata.

Choć byliśmy świadkami rekordowego roku Verstappena i Red Bulla, na Nowy Rok życzę sobie jednak niejako powtórki sezonu 2021, w których dwóch kierowców od początku do końca jest w stanie walczyć o tytuł mistrza świata.

Daniel Wawiórka/ŚwiatWyścigów.pl

Roksana Ćwik – Grand Prix Kataru

„Jeżeli tak jest w piekle, to ja tam nie chcę trafić” – to jest zdanie, które usłyszałam wiele razy podczas weekendu w Katarze i zgadzam się z nim w 100%. Miałam okazję być w Singapurze oraz w Abu Zabi, ale podczas żadnego z tych dwóch wyścigów nie doświadczyłam tego, co w Katarze i nie widziałam na twarzach kierowców tego, co tam. Katar był ekstremalnym wyścigiem, w jakim kierowcy brali udział, a dziennikarze pracowali. Esteban Ocon zwymiotował w aucie, Kevin Magnussen oraz Lance Stroll ledwo wyszli ze swoich samochodów po niedzielnej rywalizacji, a Logan Sargeant wycofał się z wyścigu, bo zbyt mocno się odwodnił i nie był w stanie prowadzić auta.

Formuła 1 znacznie poszła do przodu, a samochody są obecnie naszpikowane elektroniką i przewodami, które powodują wzrost temperatury, o czym wspominał między inny George Russell. Brytyjczyk przyznał, że w aucie było prawie 60 stopni Celsjusza, a uniesienie wizjera – aby się ochłodzić – było jak skierowanie na twarz gorącego strumienia z suszarki. Należy też pamiętać, że po groźnym wypadku Romaina Grosjeana z Grand Prix Bahrajnu, kierowcy noszą teraz grubszą bielizną ognioodporną.

Dawno nie widziałam kierowców, którzy byli po prostu wyczerpani tym, co właśnie miało miejsce. Pot lejący się z czoła na podłogę, chwila potrzebna na dojście do siebie, aby pojawić w zagrodzie z dziennikarzami i tylko Fernando Alonso w pełni sił. Zapytałam go, co było gorsze: Dakar czy ten wyścig, a Hiszpan bez chwili zawahania odpowiedział, że wiedział czego się spodziewać, bo wcześniej trenował tutaj z Nasirem Al-Atijją. Myślę, że to był jeden z tych wyścigów, który pokazał, że kierowcy są w stanie znieść wiele, ale podobnie jak my są tylko ludźmi i nie chcę nawet myśleć, co by było, gdyby któryś z nich zemdlał, jadąc powyżej 250 km/h…

Roksana Ćwik/ŚwiatWyścigów.pl

Julia Trusewicz – odejście Marca Márqueza z Hondy

Marc Márquez i Honda przez lata byli nierozerwalnym duetem – symbolem zwycięstwa, genialnej kooperacji, bycia praktycznie niezwyciężonym. Wszystko to posypało się w lipcu 2020 roku, gdy Hiszpan spadł z motocykla na torze w Jerez; ten jeden moment doprowadził ostatecznie do historycznego momentu, jakim było odejście Márqueza z Hondy i następnie przenosiny na Ducati, do zespołu Gresini.

Ciężki stan fizyczny Hiszpana pokazał jak naprawdę trudny czy nawet niezdolny do jazdy był motocykl Hondy – dalej, pomimo tego, Márquez był najlepszym zawodnikiem producenta i często jako jedyny był w stanie cokolwiek na maszynie osiągnąć, angażując się też w próby poprawy sytuacji, a w tym samym czasie poddając się, chociażby kolejnym operacją.

Honda nie była jednak w stanie dać swoim czterem zawodnikom konkurencyjnych motocykli, a informacje o prawdopodobnym odejściu Marca Márqueza huczały w padoku – Hiszpan musiał zerwać ważny jeszcze kontrakt, co w końcu się stało. Po Grand Prix Japonii ogłoszono koniec współpracy Hiszpana i japońskiej marki. Potem jasnym stało się, że Marquez dołączy do swojego brata Alexa w zespole Gresini Racing i będzie jeździł na maszynie Ducati.

11 lat, które dały 6 tytułów mistrzowskich, 59 zwycięstw, 101 miejsc na podium i 64 pole position – to niesamowity bilans tej współpracy. To rozstanie to moment, który podsumował wiele miesięcy i zmagań w MotoGP, ale jest tylko przecinkiem w historii, bo zaczyna się dalsza jej część. Dla Márqueza era na nowej maszynie, a dla Hondy czas wielkiego sprawdzianu.

Honda Racing Corporation

Mateusz Smorawski – szalony wyścig IndyCar na owalu w Teksasie

Ściganie na torze owalnym w Teksasie już w poprzednich latach dostarczało widzom i samym kierowcom niesamowitych emocji. Kwietniowy wyścig przebił jednak pod tym względem poprzednie edycje. 27 zmian na prowadzeniu i ponad 1000 manewrów wyprzedzania sprawiły, że wielu polskich kibiców pokochało wyścigi Indy. Specjalna sesja treningowa, podczas której nagumowano wyższe partie toru, aby podczas wyścigu dało się z nich skorzystać w trakcie wyprzedzania w połączeniu z nowym pakietem aerodynamicznym od Dallary, gwarantującym lepszy docisk, zapowiadała emocjonujący wyścig.

W kwalifikacjach najlepszym wynikiem popisał się Felix Rosenqvist. Za Szwedem z McLarena uplasowali się Scott Dixon, Alex Rossi, Josef Newgarden i Pato O’Ward. W wyścigu naznaczonym pięcioma neutralizacjami na głównych faworytów wyrośli Newgarden, O’Ward i Álex Palou. Jazda koło w koło czasami nawet trzech bolidów obok siebie, walczących o prowadzenie, skończyła się, można powiedzieć nareszcie, na 130. okrążeniu, kiedy O’Ward po wspaniałej walce po raz drugi przejął pozycję lidera od Newgardena i do 160. kółka zdublował całą stawkę oprócz Amerykanina z Penske, który jednak tracił do Meksykanina aż siedem sekund.

Pewny marsz O’Warda po zwycięstwo zakończył jego kolega z zespołu Felix Rosenqvist, który swoim wypadkiem, rozpoczął 57-okrążeniowy sprint do mety, podczas którego pięciu kierowców czternastokrotnie wymieniało się prowadzeniem. Przez ostatnie dziewięć okrążeń trwała niesamowicie zażarta walka między Newgardenem, O’Wardem, Palou a Malukasem. Ostatecznie los zwycięstwa wzięli w swoje ręce Ci dwaj pierwsi, jadąc koło w koło przez długość kilku okrążeń. Zwycięski, szczęśliwy cios wyprowadził Amerykanin, który wymęczył Meksykanina na dwa okrążenia przed końcem, a ten nie mógł już odpowiedzieć, gdyż ostatnią neutralizację wywołał Romain Grosjean, dla którego był to początek końca pobytu w ekipie Andretti.

IndyCar przygotowało wiele obszernych materiałów, które są dostępne na oficjalnym kanale serii na YouTube i które trzeba polecić każdemu, kto nie jest jeszcze przekonany do wyścigów w amerykańskiej odmianie.


Penske Entertainment: Joe Skibinski

Nie przegap żadnej informacji. Obserwuj ŚwiatWyścigów.pl na Google News.

Postaw mi kawę na buycoffee.to
Pokaż komentarze