Oh Mamma Mia! He's Italiano!

Ten wywiad był możliwy dzięki wsparciu naszych czytelników. Jeśli chcesz czytać więcej ekskluzywnych wywiadów 1-na-1, postaw nam kawę!

Obecnie w Formule 1 próżno szukać kierowców z Włoch. Jest to smutna prawda, z którą chcąc nie chcąc, musimy się pogodzić.

Ostatnim przedstawicielem tej wymarłej już rasy w królowej sportów motorowych był Jarno Trulli, który zakończył karierę z końcem sezonu 2011. Jeśli zebralibyśmy się natomiast na to, aby przypomnieć sobie ostatniego (i jedynego) mistrza świata z Italii, musielibyśmy sięgnąć pamięcią wstecz aż o ponad 60 lat, cofając się do lat 1952 i 1953, kiedy to tryumfy święcił Alberto Ascari. Dla Włochów jest jednak światełko w tunelu, że stare dobre czasy mogą jeszcze powrócić. W sercach Tifosi po raz kolejny promień nadziei rozpala 19-letni młodzieniec, który nazywa się Raffaele Marciello. Jest bezpośredni, szybki i głodny sukcesów, a do tego logo Ferrari dobrze komponuje się z jego kaskiem.

O tym, jak ważne jest dla Włochów Ferrari chyba nie trzeba pisać, a gdy dorzucimy do tego Formułę 1, dla większości mieszkańców Italii będzie to równoznaczne z symbolem narodowym. Tak złej sytuacji w wyścigach, jaka panuje teraz, w historii tego kraju jednak jeszcze nie było. Przez ostatnie 65 lat przez Formułę 1 przewinęła się równo setka kierowców i na tym jak na razie licznik się zatrzymał. Najlepszym czasem dla Italii były z pewnością lata 50. i początek lat 60. Okres ten możemy spokojnie określić mianem renesansu włoskich wyścigów, ponieważ w tym czasie samochody Ferrari, wraz z Maseratii, które pozostawało jednak nieco w cieniu legendarnej już marki z wierzgającym koniem w logu, brylowały na arenie międzynarodowej.

Jednym z ważniejszych wydarzeń z tego okresu jest m.in. dominacja Alberto Ascariego w Formule 1 w latach 1952-3, który do dzisiaj dzierży rekord największej ilości zwycięstw odniesionych pod rząd w mistrzostwach F1. Ascari aż przez 9. Grand Prix nie schodził bowiem z najwyższego stopnia podium, czego efektem były 2 mistrzowskie tytuły zdobyte przez niego właśnie w tych latach. Dodatkowo, w latach 50. we Włoszech rozgrywany był sławny i określany przez wielu "najniebezpieczniejszym wyścigiem świata", wyścig Mille Miglia, w którym zwycięstwa odnosili praktycznie tylko miejscowi kierowcy. Gdy dorzucimy do tego fakt, że na początku lat 60. w wyścigu Le Mans samochody Ferrari nie miały sobie równych, w Formule 1 nikt nie mógł doścignąć modeli ze słynnym nosem rekina, a w 1957 swoje 5 groszy dorzuciło jeszcze Maserati, budując dla Juana Manuela Fangio model 250F, w którym Argentyńczyk całkowicie zdominował mistrzostwa Formuły 1, powstaje nam ogromny pakiet sukcesów, którymi można byłoby obdzielić kilka krajów. 

Od tamtego czasu nie było już tak świetnie. Włoski motosport przeżywał wzloty i upadki, z większym naciskiem na to drugie, o czym świadczy chociażby fakt, że w swoim domowym wyścigu na Monzy kierowca z Włoch za kierownicą Ferrari zwyciężył po raz ostatni w sezonie 1988. Można pokusić się nawet o stwierdzenie, że był to cud, ponieważ kilka dni wcześniej ze światem pożegnał się Enzo Ferrari, a na jego pogrzeb przyjechał sam Jan Paweł II, błogosławiąc przy okazji samochody Ferrari, które w kolejny weekend na Monzy cudem przełamały hegemonię McLarena, zgarniając dublet przed swoją publicznością. Radość Tifosi była o tyle większa, że za kierownicą siedział Michele Alboreto, a w dodatku było to jedyne zwycięstwo czerwonych Cavalino w całym sezonie.

Niektórzy mogą powiedzieć, że jest to rzucanie słów na wiatr, ale nie bym był bardzo zdziwiony, gdyby taka sytuacja miała powtórzyć się w niedalekiej przyszłości, za sprawą Raffaele Marciello. Jest to zawodnik, w którym swoje nadzieje pokłada nawet samo Ferrari, które podpisało z nim kontrakt, gdy miał zaledwie 15 lat, włączając go do swojej akademii młodych kierowców. „Jest to dla mnie coś wyjątkowego.” - wyznaje dzisiaj Lelo. „Jestem Włochem, więc bycie częścią Ferrari jest dla mnie powodem do dumy i oczywistym marzeniem. Naturalnie, jestem z tego powodu bardzo szczęśliwy, ponieważ otrzymuję od nich ogromne wsparcie.”

    

Efekty tego wsparcia są namacalne. Marciello w trakcie swojej kariery odnosił wiele zwycięstw w kartingu, a pierwszą serią, gdzie ścigał się samochodem była Formuła Abarth, gdzie zakończył swój debiutancki sezon na 3. pozycji. Kolejne 3 sezony spędził w Formule 3, kończąc je odpowiednio na trzecim, drugim i pierwszym miejscu. Zdobyte w ubiegłym roku mistrzostwo otworzyło mu drogę do GP2, gdzie poziom jest naprawdę wysoki. „Jest do dla mnie duży krok naprzód. Największa różnica tkwi w silniku, który w samochodzie GP2 jest znacznie większy. Jeśli chodzi o aspekty aerodynamiczne, to pakiet jakim dysponuje samochód GP2 nie odbiega znacznie od pozostałych samochodów, którymi się ścigałem. Oprócz silnika czuję jeszcze różnice w oponach - tempie ich zużycia i sposobie zarządzania nimi.”

Z rozmowy z nim wywnioskować można, że nie posiada konkretnego celu na ten rok i do każdego wyścigu podchodzi osobno, jednak nie zmienia to faktu, że w każdym z nich chce zdobyć jak najwięcej punktów. Doświadczenie Włocha nie jest powalające i jak sam przyznaje: „ W tym roku stawiam na naukę.” Proces nauki zdecydowanie ułatwi mu partner z ekipy Racing Engineering - Stefano Coletti, który, delikatnie mówiąc, jest już bliżej niż dalej końca swojej kariery w GP2. Dla Raffaele wydaje się on być wspaniałym kolegą do współpracy. „W obecnej stawce jest wielu różnych kierowców i jestem zadowolony z tego, że mam za partnera zespołowego tak doświadczonego i silnego zawodnika jakim jest Stefano. Dla mnie jest to świetna opcja, gdyż mogę się od niego wiele nauczyć.”

Raffaele Marciello jest jedynym Włochem jaki ściga się obecnie w serii GP2. Sytuacja w innych seriach również nie jest lepsza, ponieważ w GP3 czy mistrzostwach World Series by Renault ścigają się jedynie pojedynczy kierowcy z Italii i nawet Rosja może pochwalić się silniejszą reprezentacją juniorów. Jeszcze 10 lat temu sytuacja była z goła inna i zawodnicy z półwyspu Apenińskiego stanowili w sportach motorowych jedną z liczniejszych grup, a kilkadziesiąt lat temu taka sytuacja nie śniła się kibicom nawet w najgorszych koszmarach. Czy problem tkwi w słabej postawie ekipy Ferrari, która od czasu tryumfu Kimiego Räikkönena w mistrzostwach świata Formuły 1 w 2007 roku nie miała żadnego czempiona? A może gdzieś indziej...?

Mówi się, że stara miłość nie rdzewieje i skoro ktoś zaczął już wspierać Scuderię, to raczej z tego nie zrezygnuje. 19-latek wskazuje na inne źródło problemu: „Nie zwracam uwagi na to, co robią ze swoimi karierami inni zawodnicy. Ja koncentruję sie tylko na sobie, a jeżeli inni nie potrafią się wybić, to najprawdopodobniej coś jest nie w porządku z systemem. Ja nie narzekam jednak na to, że teraz ścigam się w GP2.”

W tej wypowiedzi dostrzec możemy również podobieństwo do ostatniego mistrza świata Ferrari, przez co możemy pokusić się o stwierdzenie, że Lelo podłapuje od etatowych kierowców Scuderii nie tylko tajniki dotyczące samej jazdy. Gdy znajdzie się już w ekipie F1, inżynierowie nie będą musieli przynajmniej poświęcać czasu na zapoznanie się z nim, bo stare nawyki będą jak najbardziej aktualne. Miejmy nadzieję, że również uda im się osiągnąć sukces, na co od 60 lat czekają Włosi.

Postaw mi kawę na buycoffee.to
Pokaż komentarze