Yannick Dalmas w specjalnym wywiadzie dla ŚwiatWyścigów.pl

Ten wywiad był możliwy dzięki wsparciu naszych czytelników. Jeśli chcesz czytać więcej ekskluzywnych wywiadów 1-na-1, postaw nam kawę!

Pochodzący z Francji Yannick Dalmas był znakomicie zapowiadającym się kierowcą i wszyscy wróżyli mu świetlaną przyszłość w Formule 1. Po mizernych wynikach w zespole Larrousse niedoszły następca Alaina Prosta spróbował swoich sił w Wyścigach Samochodów Sportowych, co zaowocowało 4 zwycięzcami w legendarnym wyścigu Le Mans! Kulisy ten niepowtarzalnej kariery znajdziecie w poniższym wywiadzie - zapraszam do lektury.

Yannick, pochodzisz z Francji, tak samo jak Alain Prost czy Francois Cevert. Czy po wygraniu Formuły Renault i Formuły 3, a także świetnych wynikach w Formule 3000 myślałeś, że jesteś w stanie zostać kolejną francuską legendą wyścigów?
Ha! Na początku mojej kariery naprawdę miałem dobre wyniki, nawet po moim pierwszym Grand Prix w Formule 1 sytuacja wydawała się być nienajgorsza, jednak później wszystko stawało się trudniejsze. Ciężko było nawet znaleźć miejsce w dobrym zespole.

Pomagało ci to, że ludzie zwykli nazywać się „Nowym Alainem Prostem”?
Niezupełnie. Nie podobało mi się to porównanie. Wzięło się to właśnie z tego, że w juniorskich seriach osiągałem duże sukcesy, jednak potem w Formule 1 nie czułem się z tym dobrze. Nie miałem możliwości ścigać się dobrym samochodem. W debiucie w Meksyku zająłem 9. miejsce, następnie byłem 14. w Japonii, a już w trzecim wyścigu finiszowałem jako 5. co jest moim najlepszym wynikiem w karierze. Super jest, jeżeli młody utalentowany zawodnik od razu na początku kariery dostaje do jazdy wspaniały samochód. Tak właśnie było ze mną, jednakże w kolejnym sezonie nasz samochód nie był już aż tak konkurencyjny. Dawałem z siebie wszystko, ale nie odnosiłem powalających wyników. Pracowałem tak ciężko, albo i jeszcze ciężej jak w poprzednich sezonach kiedy odnosiłem sukcesy, ale mimo tego było to dla mnie miłe doświadczenie. Myślę nawet, że wiem gdzie popełniłem błąd. Na początku mojej kariery w Formule 1 moja znajomość angielskiego była na bardzo niskim poziomie. Otrzymałem szanse testu z ekipą March, startującą wtedy w barach Leyton House i nie za bardzo potrafiłem się tam porozumieć z ludźmi w fabryce. Obecnie mój angielski nadal nie jest perfekcyjny ale cóż… dostałem szanse i niestety jej nie wykorzystałem, takie jest życie.

Czy samo dostanie się do Formuły 1 była dla ciebie marzeniem?
Na początku zdecydowanie tak. Dla większości kierowców ścigających się w amatorskich seriach starty w F1 są marzeniem, ale jak dla mnie tu chodzi jeszcze o coś jeszcze – aby ścigać się szybkim samochodem w dobrym zespole, jak McLaren czy Williams. Ja miałem jedynie szansę testować dla McLarena w Barcelonie w 1983, jednak wtedy byliśmy nastawieni jedynie na ten jeden dzień testowy, bez perspektywy ścigania się u nich przez cały sezon Formuły 1. Później miałem okazję ścigać się dla dobrego zespołu, ale już nie w Formule 1. Oczywiście mówię o Peguotcie, z kategorii Samochodów Sportowych. Miałem do wyboru 2 opcje, albo ścigać się dla słabego zespołu w Formule 1, jak np. Larousse Calmens, czy AGS, co w zasadzie nie było złe, gdyż to w końcu Formuła 1 albo przenieść się gdzie indziej. Moim marzeniem było odnoszenie sukcesów w sportach samochodowych. Gdy nie wiodło mi się w Formule 1 po prostu zmieniłem kategorię.

Rozumiem, po prostu chciałeś być najlepszy, ale czy mimo tego jesteś dumny z tego, że uczestniczyłeś w ponad 50 Grand Prix, nawet bez znaczących sukcesów?
Nawet nie pamiętam ile ich dokładnie było... Na pewno było to pozytywne doświadczenie.

Patrząc z perspektywy czasu, bo było wtedy kluczem do wygranej. Wystarczył jedynie szybki samochód czy trzeba było mieć coś jeszcze?
Jak dla mnie bardzo ważną rzeczą jest także perfekcyjny zespół i nie chodzi mi tu po prostu o team, jak Ferrari czy McLaren, tylko o zespół ludzi znajdujących się wokół ciebie i którzy skupiają się an twojej karierze i twoich wynikach. Zaczynając od dobrego managera, przez fizjoterapeutów, na mechanikach kończąc. Jeżeli ci wszyscy będą zgranie pracować to jest wielce prawdopodobne, że osiągniesz sukces.

Czy uważasz, że gdybyś miał do dyspozycji samochód na poziomie McLarena to byłbyś w stanie zdobywać więcej punktów i kończyć wyścigi na podium?
Nie wiem, ale byłoby to wielce prawdopodobne. Moje występy w słabszych samochodach były całkiem niezłe, ale nie wiem jakby to było w McLarenie czy w Williamsie. Było jak było, takie jest życie, nie mogę na to narzekać.

Jak to jest, gdy przerażająca choroba (Legioneloza) zatrzymuje twoją karierę?
Pod koniec 1988 musiałem opuścić z tego powodu 2 ostatnie rundy mistrzostw świata, w Japonii i Australii. Przez cały sezon czułem się w porządku, jednak końcówka była okropna. Mój organizm był skrajnie wycieńczony. Mimo że starałem się być silny nie miałem wyboru i musiał opuścić 2 wyścigi. To także część naszego życia. Niektórzy kierowcy łamią nogi w wypadkach a niektórzy chorują na zakaźne choroby. Zadziałało to tak, że gdy już się z nią uporałem, stałem się lepszym kierowcą.

Co Cię nie zabije to Cię wzmocni!
Dokładnie tak to zadziałało. W najgorszym momencie byłem bliski śmierci.

Który moment z czasów gdy ścigałeś się w Formule 1 wspominasz z największą przyjemnością?
Hmm... Mogę tu powiedzieć o czymś takim, co dotyczy również F1, ale przez całą moją karierę nie zależnie czy była to Formuła 3, Formuła Renault, czy Formuła 1 jeździłem na 100% i zawsze dawałem z siebie wszystko. Startowałem w barwach małych zespołów i nie zależnie od tego, czy wygrywałem, czy dojeżdżałem na 7. czy 9. pozycji, wszyscy cieszyli się razem ze mną gdyż wiedzieli że zrobiliśmy wszystko co było w naszej mocy. Ta atmosfera była niesamowita. Oczywiście sam fakt, że byłem w Formule 1 wspominam z wielką przyjemnością, gdyż obecnie jest się tam trudno dostać. Bardzo się cieszę, że miałem również okazję poznać legendy Formuły 1, jak Senna, czy Mansell, Mimo że nie rozmawiałem z nimi zbyt często to także jest to dla mnie bardzo miłe wspomnienie.

Co dokładnie sprawiło, że zdecydowałeś się zmienić kategorię i spróbować swoich sił w Le Mans?
Dla mnie najważniejsze było wygrywanie, a już mniej ważnie gdzie. Wiesz jak jest w piłce nożnej, mamy pierwszą ligę, drugą ligę i kolejne. Uważałem, że lepiej było być w drugiej lidze i wygrywać tam wyścigi, niż w pierwszej i zdobywać 17-18 miejsca. Wyścigi Samochodów Sportowych miały też inną formę, niż Formuła 1. Jeździłem Pegoutem 905 praktycznie po tych samych torach, ale technikach jazdy była inna. Miałem jazdy cel żeby zdobywać tam tytuły mistrzowskie, co również było wielkim wyzwaniem. Wolałem wygrać wyścig w Le Mans, na Sebringu czy później nawet całe mistrzostwa świata niż nie zdobywać nawet punktów w Formule 1.

A gdyby była taka możliwość, zamieniłbyś wygraną w Le Mans na jakiekolwiek zwycięstwo w Formule 1?
Ha! To zależy jakie miałoby być to zwycięstwo.

Powiedzmy, że w Monako...
Sam nie wiem. Wygrana w Le Mans jest szczególna, jedyna z swoim rodzaju. W Monako w sumie też, gdzie wyścig wymaga wiele koncentracji. Wyścig Le Mans jest definitywnie najtrudniejszym wyścigiem na całym świecie. W Monako potrzebne są umiejętności jazdy taksówkarza, natomiast w Le Mans musisz być wytrzymały i cisnąć na 100% przez cały dzień, to na prawdę wymagające.

Wygrałeś wyścig w Le Mans czterokrotnie. Jak taka wygrana wygląda od środka, co czułeś kiedy po raz pierwszy w swojej karierze przekroczyłeś linie mety na pierwszym miejscu w 1992?
Wiadomo, sam wyścig w Le Mans to jedna z rund mistrzostw świata. Faktycznie jest to specyficzny weekend wyścigowy, do którego wszyscy się długo przygotowują, i tak na prawdę dopiero tydzień, czy 2 po imprezie dociera do ciebie w jak specjalnym evencie miałeś okazje uczestniczyć, tym bardziej jeżeli udało ci się go wygrać. Moim celem było wtedy wygrać całe mistrzostwa świata i nie skupiałem się, tak samo jak moi zespołowi partnerzy, tylko na tym pojedynczym wyścigu, ale na całym sezonie. Tak jak mówiłem, dopiero tydzień później zrozumiałem jak wielki sukces odniosłem. Byłem bardzo zadowolony i czułem wielką satysfakcje, gdyż wiedziałem, że moja praca nie poszła na marne.

Widzisz jakąś różnice między swoim pierwszym tryumfem w Le Mans, a kolejnymi?
Każdy wyścig jest inny. OK, ścigałem się na tym samym torze, ale pracowałem z innymi ludźmi i prowadziłem inne samochody. Miałem też innych partnerów. Dla mnie najważniejsza była współpraca z moją drużyną, bo wiadomo, że samemu nie jest możliwe wygranie takiego wyścigu. Wszyscy musza być zgodni, a także posiadać odpowiednie nastawienie - nie ścigasz się tylko dla siebie. Jesteś częścią zespołu i musisz jechać szybko, ale nie brawurowo, by praca setek osób nagle poszła na marne, z powodu twojego wypadku. Ścigasz się w zmiennych warunkach - w dzień, w nocy, podczas deszczu, potem na przesychającym torze. Należy być niesłychanie ostrożnym, ale jednocześnie cierpliwym i szybkim. Do tego nie zapominajmy, że w wyścigu startują samochody z wielu kategorii - niektóre trzeba przepuścić, a niektóre wyprzedzać, więc czasami tworzą się korki, co bynajmniej nie pomaga ci w jeździe. To wszystko czyni Le Mans wyjątkowym wyścigiem.

Wspomnijmy w takim razie jeszcze jeden pamiętny dla ciebie wyścig. Pewnie domyślasz się, że chodzi mi o zawody w Road Atlanta w 1998... Nie często zdarza się nam oglądać samochody robiące salta podczas wyścigu, jakie to uczucie?
Dziwnie się wtedy czułem. Nie wdziałem nawet co się dzieje. Nigdy wcześniej nie mieliśmy takich problemów. Jechałem bardzo blisko za poprzedzającym mnie prototypem Michele Alboreto i nagle straciłem zupełnie docisk w przedniej części auta. Aerodynamika nie powinna tak zadziałać, coś musiało się zepsuć. Oczywiście nie pomogło nam również to, że na torze Road Atlanta występują duże różnice poziomów i akurat znalazłem się na jednym z wzniesień. Mój samochód był bardzo lekki i gdy chciałem wyhamować, leciałem już z 10 metrów. Jakby tego było mało, to na kolejne zawody, tydzień później, zespół przywiózł ten sam pakiet aerodynamiczny i znów mieliśmy podobne problemy, gdyż przyczepność na przedzie praktycznie nie istniała. Teraz to już przeszłość i staram się do tego nie wracać.

Ostatni raz wystartowałeś w Le Mans w 2002 roku, a później startowałeś już tylko okazjonalnie w mało znaczących wyścigach. Czy pamiętasz ten moment ze swojej kariery kiedy zdecydowałeś się odłożyć kask na półkę i po prostu przestać się ścigać?
Tak, pamiętam że podczas kwalifikacji do mojego ostatniego wyścigu Le Mans miałem poważny wypadek, kiedy to nawaliła aerodynamika w tylniej części samochodu. Mechanicy w nocy naprawili samochód, tak, że byliśmy w stanie wystartować w wyścigu. Gdy do niego wsiadłem i zacząłem kręcić pierwsze kółka czułem się bardzo niepewnie, to nie było to samo co wcześniej. Później już nigdy więcej nie chciałem ścigać się w żadnym wyścigu. Wiedziałem, że przyszedł już czas na mnie. To było okropne uczucie. Wtedy w ogóle nie odczuwałem przyjemności z jazdy. Zaliczyłem nawet dość niebezpieczna wizytę w żwirze, przez co musieliśmy zatrzymać się w boksie na prawie godzinę i straciliśmy sporo miejsc. To był definitywnie moment w którym stwierdził, że to koniec i czas zająć się czymś innym.

Czujesz się spełniony jako kierowca, uważasz, że osiągnąłeś w motorsportcie wszystko, co chciałeś?
Nigdy nie jest tak, żeby nie mogło być lepiej. Brakuje mi chyba takiego okresu w mojej karierze, gdzie ścigałbym się tylko i wyłącznie w ramach relaksu, dla przyjemności, a nie dla wyników i tytułów.

Nadal z przyjemnością śledzisz rywalizacje w Formule 1 i w Wyścigach Samochodów Sportowych?
Tak, oczywiście, oglądam gdy tylko mogę, zarówno Grand Prix jak i długodystansowe wyścigi.

A czy zdarza ci się bywać osobiście na tego typu imprezach?
Tak, praktycznie co roku jestem w Le Mans, czy to ze względów komercyjnych, czy pomocnych. Rok temu wspierałem nawet swoim doświadczeniem jeden z zespołów. Byłem też w Monako, ale tylko w czwartek, gdyż wtedy nie ma jeszcze tego ruchu i w spokoju można porozmawiać z managerami, inżynierami i kierowcami. Dalej, w trakcie weekendu jest to praktycznie nie możliwe, z uwagi na wielką ilość gwiazd. W paddocku jest po prostu tłok.

Czy zajmujesz się obecnie, wspierasz może jakiegoś młodego francuskiego kierowcę?
Nie, nie mentoruje nikomu. Pracuję dla jednego koncernu samochodowego, czasami udzielam też lekcji jazdy wyścigowej, a także sporadycznie staruję w jakiś wyścigach. W 2012 było ich 10 czy 11, ale są to występy tylko i wyłącznie dla przyjemności.

Co mogłoby być najlepszą radą dla początkującego kierowcy który chce osiągnąć sukcesy w motorsporcie?
Trudne pytanie. Dzisiaj patrzymy na te juniorskie serie i widzimy kierowców praktycznie z każdego kraju, więc nie jest już tak trudno o wsparcie. Najważniejsze to chyba wiedzieć czego się chce i odpowiednie  dogadywanie się z ludźmi z twojego otoczenia. Ważna jest także konsekwencja i determinacja. Spójrzmy nawet na "Kubike" - był, a raczej jest świetnym kierowcą. Miał poważny wypadek w Formule 1, ale w żaden sposób się to na nim nie odbiło. Był silny i wrócił jeszcze mocniejszy i w 2008 miał możliwość wygrać mistrzostwa świata. Teraz niestety miał wypadek w rajdach i obawiam się, że jego powrót do Formuły 1 jest już prawie niemożliwy, z uwagi na problemy z ręką.

Z Robertem jeszcze raczej nic nie wiadomo, bądźmy dobrej myśli.
Oczywiście, wszyscy trzymamy za niego kciuki, zobaczmy jak będzie.

Mam nadzieję, że jeszcze będziesz miał okazję się z nim pościgać. Dziękuję za rozmowę Yannick i mam nadzieję, do zobaczenia w Le Mans za kilka lat.
Również dziękuję i do zobaczenia.

Postaw mi kawę na buycoffee.to
Pokaż komentarze