Gdy myślimy o wirtualnych wyścigach w Polsce oraz ich przenikaniu się z prawdziwym światem, nazwisko Nikodema Wiśniewskiego jest jednym z pierwszych, które się pojawi. Kierowca Williams Esports widział od środka, jak simracing nabierał na znaczeniu przez ostatnią dekadę, od projektów pokroju GT Academy, po stworzenie wspieranych przez prawdziwe mistrzostwa i producentów samochodów profesjonalnych wirtualnych lig wyścigowych. Wykorzystał także swoje doświadczenie na prawdziwych torach, startując w Mazda MX-5 Cup Poland oraz Mistrzostwach Polski Endurance. W rozmowie z Tomaszem Kubiakiem opowiedział nie tylko o swojej karierze, ale również o tym, jak simracing zmienił się przez ten czas.
Ten wywiad był możliwy dzięki wsparciu naszych czytelników. Jeśli czytać więcej ekskluzywnych wywiadów 1-na-1, postaw nam kawę!
Nikodem, poznaliśmy się prawie dziesięć lat temu, jadąc na Nürburgring, ale pewnie zacząłeś być w simracingu dużo, dużo wcześniej, więc kiedy się to zaczęło?Chyba nie aż tak dużo wcześniej, bo pojechaliśmy razem na Nürburgring w 2015 roku, a ja zacząłem w ten simracing się bawić chyba w 2010 albo 2011 roku, więc można powiedzieć, że kilka lat wcześniej. Ale wiadomo, wtedy nie było to nic poważnego, tylko bardziej taka forma spędzania czasu, hobby, rozrywki.
Zawsze interesowałem się wyścigami, więc automatycznie to do mnie przyszło, żeby spróbować swoich sił w grach wyścigowych czy też rajdowych. Mniej więcej po roku jeżdżenia w różne gry typu F1 Challenge czy rFactor, kupiłem kierownicę, bo przecież jeżdżąc na klawiaturze czy na padzie, to nie oddawało tego realizmu. Tak naprawdę troszeczkę tą pasją simracingową, jeśli można tak powiedzieć, zaraził mnie mój szwagier, bo jeździł w Richard Burns Rally i on jako pierwszy właśnie kupił sobie kierownicę. Pamiętam jak dziś jego Logitecha DFGT i to jak «upalał» w Richarda. Brał nawet udział w Wirtualnych Mistrzostwach Polski, które kiedyś były bardzo popularne na czeskim pluginie.
No i właśnie ja tak przychodziłem do nich do domu i jak troszkę pojeździłem, mówię: kurczę, może też sobie kupić kierownicę i pojeździć, a że mój szwagier był bardzo rajdowy i też na dużo rajdów jeździliśmy, na Dolnym Śląsku, gdzie jest ich mnóstwo, a przynajmniej wtedy było jeszcze więcej, to tak automatycznie zaczęliśmy w te rajdy «upalać».
Tylko mi zawsze było bliżej do wyścigów, bo bardziej się interesowałem gdzieś Formułą 1 i Robertem Kubicą, bo wtedy była «Kubicomania» i szał na F1. Więc tak to się wszystko zaczęło, ale jeździłem dosłownie naprawdę hobbystycznie, raz w tygodniu był wyścig, sobota kwalifikacje, niedziela wyścig, rozłożone to na różne dni, to była super forma spędzania czasu.
Ja zaczynałem na kierownicy z hipermarketu, potem był jakiś tani Logitech, w końcu przerzuciłem się na G27. Trochę się pobawiłem, ale w sumie nie doszedłem do niczego poważnego. Jak to się stało, że u ciebie zrodziła się z tego kariera?Ciężko mi powiedzieć, jak do tego doszło. Od początku, kiedy jeździłem w tych różnych zawodach, to nigdy nie było tak, że byłem gdzieś na końcu stawki. Zawsze gdzieś byłem z przodu, nie mówię, że wygrywałem wyścigi bez problemu, bo było wtedy naprawdę sporo dobrych zawodników, którzy tak naprawdę teraz nie jeżdżą nigdzie, bo ich bym znał. Natomiast wtedy ciężko mi było czasami dorównać tym naprawdę dobrym, ale gdzieś tam byłem cały czas z przodu, więc automatycznie była też większa chęć na jazdę. Jak dobrze komuś idzie, to też łatwiej jest w to dalej brnąć. Na pewno nie myślałem wtedy o jakiejś karierze simracingowej, to w ogóle wykluczone. Zresztą ten...
Chyba nie bardzo coś takiego istniało.Tak, dokładnie, to w ogóle nie było rozwinięte w ten sposób, więc nie było wtedy czegoś takiego jak kariera simracingowa.
To jednak były czasy, gdy Norbert Michelisz został wyciągnięty z simracingu do WTCC.Ale nie wiedziałem o tym.
Również początki GT Academy.To na pewno. Wtedy troszeczkę myślałem na zasadzie, żeby to była trampolina do prawdziwych wyścigów. Miałem gdzieś aspiracje, żeby brać udział w tych prawdziwych wyścigach. Wziąłem udział w GT Academy właśnie dlatego, żeby wygrać ten wymarzony kontrakt i spróbować swoich sił w tych superprofesjonalnych wyścigach. Można powiedzieć, że wyższej serii by się nie dało pojechać z miejsca. Formuła 1 to w ogóle zupełnie co innego: trzeba mieć jakieś podłoże kartingowe i mnóstwo sukcesów. Więc ta kariera GT3 była naprawdę dla mnie czymś super, jakby się to udało.
Na początku jednak chciałem się w ogóle tam dostać. Nie zapominajmy, że w 2015 roku wciąż jeździłem gdzieś na polskim podwórku. Szło mi jakoś tam w miarę, a jednak GT Academy to cały świat, gdzie awansowali najlepsi w ogóle na nieznanej mi wtedy grze Gran Turismo. Ja specjalnie kupiłem konsolę, żeby się dostać do GT Academy. Wcześniej nie miałem w ogóle styczności z Gran Turismo, ale mówię sobie, że taka okazja, to trzeba spróbować. Radzę sobie, nie wiem, w tych symulatorach, jak można nazwać, trudniejszych, jakim był rFactor, no to czemu nie spróbować w Gran Turismo?
No i rzeczywiście spędziłem długie, długie, długie godziny przed tą konsolą, ale jakoś to się wszystko potoczyło w dobrym kierunku i zrozumiałem o co chodzi w tej grze. Choć pamiętam, że wtedy były jeszcze takie rzeczy, że tam można było gdzieś ręcznym się podciągnąć, takie nienaturalne dla wyścigów. Teraz by się powiedziało na to «exploity», czyli takie rzeczy, których się nie powinno używać i zazwyczaj gry to szybko starają się naprawić. Natomiast wtedy wiem, że ludzie tego używali, ale ja nie, bo było to dla mnie nienaturalne.
Ja też pamiętam, można było ściąć szykanę na Indianapolis tak dość potężnie.A, to nawet nie wiedziałem. Jak mówiłem, nie eksplorowałem tej gry bardzo, bo tylko jeździłem kwalifikacje do GT Academy, a tam były chociażby Nissan 370Z na Silverstone i potem chyba ostatnia sesja kwalifikacyjna w tym przednionapędowym prototypie Nissana, co kiedyś brał udział w Le Mans, taki dziwny twór…
Tak, GT-R LM Nismo.Tak, bardzo dziwnie się jechało takim samochodem, co rozpędza się do takich niebotycznych prędkości, a ma napęd na przednie koła. Mega dziwna sprawa. My się zresztą wtedy właśnie poznaliśmy – gdy jechaliśmy w 2015 roku na SimRacing Expo, to było tuż przed wylotem na GT Academy. Już wtedy chyba wiedziałem, że się dostałem, z tego co pamiętam.
Tak, to był ważny dzień dla GT Academy, bo wtedy Alex Buncombe, Wolfgang Reip i Katsumasa Chiyo zostali mistrzami Endurance Cupu.To był mega sukces dla całego projektu, że byli w stanie wygrać. Wcześniej dwóch z nich wygrało 12h Bathurst i aż dziwne, że to był ostatni taki sezon GT Academy i nie było potem nic więcej.
Ostatnią edycję GT Academy zrealizowano w 2016 roku, lecz była otwarta tylko dla uczestników z Australii, Meksyku, Indonezji, Filipin, Tajlandii i Afryki północnej.
To chyba trochę wynikało z porażki tego prototypu. Pomysły Darrena Coxa zostały uznane za chybione.Projekt marketingowy dosyć dobrze był prowadzony i było bardzo głośno o GT Academy przez te wiele sezonów. Może to już się wypaliło, skończyło, nie wiem. Oni realizowali ten projekt od 2008 roku i nie tylko edycję międzynarodową, ale też w różnych krajach.
Wtedy wszyscy myśleli o simracingu tylko jako drodze do prawdziwych wyścigów.Trochę tak.
Były mistrzostwa świata w iRacing. Były też mistrzostwa NASCAR, których zwycięzca był zaproszony na prawdziwą galę. To jednak nie było takie duże, nie było wielkich nagród pieniężnych, ogromnych wydarzeń.Z pewnością, chociaż w przypadku GT Academy trzeba przyznać, że teraz czegoś takiego nie ma, żeby móc wskoczyć do prawdziwych wyścigów na takim poziomie. Chociaż podejrzewam, że prędzej czy później coś takiego się pojawi, zwłaszcza jak Max Verstappen kupił chyba trzy Porsche GT3. On jest ściśle powiązany z teamem Redline, i chyba właśnie chce czy to w formie nagrody, czy w inny sposób zaangażować tych kierowców, którzy bardzo dobrze sobie radzą w simracingu, żeby właśnie sobie pojeździli w prawdziwych wyścigach, w wysokich seriach jak GT Masters, czy DTM. Ostatnio widziałem na Zandvoort trzy Porsche GT3 oklejone w barwy redbullowe, verstappenowe. Tak to wymyślił. Max jest bardzo zaangażowany w simracing, więc trzeba z tego korzystać.
W DTM już w tym roku startowali w Porsche tacy kierowcy jak Lorin Heinrich czy Tim Heinemann.Lorin Heinrich był kiedyś w zespole Williamsa, natomiast już miał podłoże wyścigowe, był bardzo mocno związany z wyścigami wcześniej. Dołączył do juniorskiego programu Porsche. Można więc powiedzieć, że z niego taki typowy kierowca wyścigowy. Simracing mu na pewno pomógł, natomiast już od początku gdzieś tam był związany z wyścigami.
Zupełnie nic wspólnego nie miał z nimi wcześniej Tim Heinemann, który właśnie – tak jak wspominałeś – startował w Porsche w DTM, a także 24h Spa-Francorchamps. Ja jestem pod wrażeniem, bo w symulatorze był bardzo szybkim kierowcą, ale można powiedzieć trochę toksycznym: często powodował jakieś wypadki, był nie do końca okiełznany i ludzie nie darzyli go szacunkiem przez to, jaki był. Prędkości na pewno jednak nie można było mu odmówić i w prawdziwych wyścigach odnalazł się wyśmienicie.
To w ogóle nie jest tak, że ktoś przychodzi z symulatora i sobie po prostu dobrze radzi, tylko on chyba jest naprawdę urodzonym kierowcą wyścigowym, bo to co on wyprawia, to jest niesamowite. Dosyć mocno śledzę ten simracing powiązany z wyścigami, bo mnie to po prostu interesuje. Więc telefon o tym, że ma pojechać w tym roku 24h Spa-Francorchamps, otrzymał dopiero kilka dni wcześniej. Wsiadł w nieznany dla siebie samochód i zdobyli wtedy pole position, a to była klasa Bronze.
To były dziwne kwalifikacje.Tak, tam były trochę ciężkie warunki oczywiście, ale potem Tim Heinemann zrobił w nocy najszybszy czas całego wyścigu, no to jednak coś musi potrafić. Byli tam ludzie typu Raffaele Marcello czy Jules Gounon, którzy całe życie jeżdżą w GT3 i są uważani za jednych z najlepszych na świecie, a Tim Heinemann wchodzi i im dorównuje. Także jest niesamowity. Myślę, że zasługuje na angaż w fabrycznym zespole i mam nadzieję, że mu po prostu będzie szło. No bo to jest super, że tak mu się to udało. Fajna historia.
Od wspomnianego 2015 roku technologia zaczęła się bardzo mocno rozwijać w simracingu. Fanatec dopiero co wprowadził napęd paskowy, a direct drive produkowało to tylko kilka niszowych firm. Teraz to się staje bardzo dostępne. Już za dwa tysiące złotych można mieć taką kierownicę.No tak, a to jest na pewno różnica w prowadzeniu. Może tego aż tak bardzo nie czuć, jak się przechodzi do coraz wyższych modeli, ale jakby tak się cofnąć do niskiej półki, to by się od razu poczuło jaka to jest różnica w technologii. Więc tak, direct drive na pewno pomaga wszystkim zawodnikom simracingowym jeszcze bardziej się wdrożyć w świat prawdziwego motorsportu, gdyby mieli okazję. To jest jeszcze większa jakby imersja tego, co się dzieje na ekranie komputera. Wcześniej kierownice typu Logitech próbowały to trochę zasymulować, a jak masz direct drive, to czujesz jak rzeczywiście pracuje to zawieszenie i opony. Wiadomo, że nie jest to odwzorowane 1-do-1 tylko tam w 90%, ale same uczucie prowadzenia jest zupełnie inne. Czuć ten opór i tarcie opony o asfalt, co wcześniej było niemożliwe, bo była zbyt mała siła czy zbyt przestarzała technologia na kołach zębatych. Więc to na pewno pomaga też tym młodym adeptom, którzy by chcieli w prawdziwych wyścigach jeździć, bo to na pewno coraz bardziej idzie w tym kierunku.
Byłeś kiedyś w symulatorze Williamsa?Nie byłem. Miałem tam jechać już dobre dwa albo trzy lata temu, bo mieliśmy, można powiedzieć, wewnątrzzespołowe rankingi i najlepsza trójka z całego zespołu zawsze mogła wskoczyć na jeden dzień do symulatora. Ale ciągle coś było nie tak – czy to symulator był w remoncie czy wyłączony albo my byliśmy niedostępni. W samej siedzibie Williamsa byłem tak naprawdę dwa razy, więc to niezbyt często jak na pięć lat życia w zespole. Aczkolwiek ostatnie 3-4 razy po prostu nie mogłem pojechać czy to z racji tego, że mieliśmy zawody, czy innych okoliczności.
Mam nadzieję, że to się niedługo zmieni i w końcu będę mógł wejść do tego symulatora na jeden dzień. To na pewno coś zupełnie innego, w innym wymiarze niż to, co można sobie spróbować gdzieś na targach czy na jakichś symulatorowniach typu Apex One czy Ragnar Simulator – to też są inne sprzęty, oczywiście bardziej zaawansowane, z platformami ruchu, ale nie tak jak w zespole F1.
A jak to się stało, że zespoły Formuły 1 czy wielkie marki, producenci samochodów, czy nawet sama FIA nagle zwrócili się na simracing?Na pewno zespoły Formuły 1 z racji F1 Esports. Przez to, że powstała ta seria, to one musiały się zaangażować w simracing. Może nie musiały, ale to była jakby dla nich szansa dotarcia do młodych fanów i nowej generacji. Więc oni wszyscy zaangażowali się w projekt F1 Esports i utworzyli swoje zespoły e-sportowe.
Niektóre zespoły pomyślały jednak, żeby nie ograniczać się do F1 Esports, skoro mogą brać udział w innych zawodach, których jest mnóstwo. F1 Esports to tylko jedna seria, która działa tylko kilka miesięcy w roku, więc poszli jeszcze o krok dalej. No i właśnie tak Williams stworzył swoją ekipę, gdzie ścigamy się na wszystkich symulatorach, na wszystkich zawodach.
Simracing chyba stał się taką marketingową platformą dla tych wszystkich zespołów, żeby się pokazać, że oni też biorą udział w tych zawodach simracingowych. Zresztą simracing jest uważany za taki bardzo fajny e-sport, nie krzywdzący, nie zabierający nie wiadomo, ile czasu, bo po prostu nie da się aż tak długo trenować z racji jakichś tam fizycznych ograniczeń. W gry typu Counter-Strike to można grać dużo dłużej, pić energetyka i grać, a w simracingu po dwóch godzinach jazdy jesteś zmęczony i wolisz sobie odpocząć. Więc zespoły i te wielkie marki samochodów stwierdziły, że to jest fajne, żeby w coś takiego wejść i dać ludziom też możliwość rywalizacji. Rywalizacji też niskiego progu wejścia, bo bardzo dużo osób się ludzi interesuje motorsportem, a ściga się bardzo mało. Więc pewnie stwierdzili, że to jest dla nich dobra forma promocji.
No a właśnie jeszcze chodzi o tę kwestię marketingową. Myślę, że bardzo dużo można w simracingu zrobić stricte pod względem reklam. Można «okleić» banerami cały tor, jeździć tymi samochodami, które ktoś chciałby pokazać w jakiś sposób. Więc myślę, że to jest interesujące dla marek. Zresztą widzimy jak mocno się zaangażowały te bardzo duże typu BMW, Porsche, Mercedes. Porsche zresztą od wielu lat organizuje mistrzostwa w wielu krajach, w tym Porsche Esports Sprint Challenge Poland, więc kilka lat już na polskim podwórku też mocno istnieje i pokazuje, że w ten simracing dalej chce brnąć. Powiedziałbym, że Porsche to chyba jedna z wiodących marek samochodów, które są związane z simracingiem. Dobrze.
Nauczyli się, bo przecież bardzo długo byli związani tylko z Need for Speed, a jak w końcu skończyła się ta umowa, to nagle są wszędzie.No tak. Zgadza się.
Ale też zrobiło się bardzo dużo rozdrobnienia i pod względem ilości zawodów i platform. Kiedyś praktycznie mieliśmy tylko rFactor i iRacing. Wszyscy wiedzieli, że Greger Huttu i Ray Alffala są najlepsi na świecie w wyścigach drogowych i owalnych.Nie dało się ich pokonać.
Teraz mamy właśnie F1 Esports, Mistrzostwa FIA, wkrótce również zawody olimpijskie. Każda seria ma swoje zawody, też prawie swoją grę.No tak, jest dużo. Myślę, że nie da się wszystkiego mieć w jednym miejscu z racji, ile też jest serii wyścigowych. To chyba też dobrze, że są zawodnicy, którzy specjalizują się w jakiejś jednej serii czy w jednych zawodach. To też otwiera możliwość na większy rynek dla simracerów, dla zespołów. Więc to chyba dobrze, że tak jest. Nie da się też być we wszystkim dobrym, ani we wszystkim brać udział z racji nawet ograniczeń czasowych.
Więc nie uważam, żeby to było coś złego, chociaż na pewno jest jakaś taka hierarchia tych zawodów. F1 Esports, powiedzmy, że to takie najbardziej popularne zawody. Nie mówię, że jeżdżą tam najlepsi zawodnicy na świecie, ale jednak naprawdę dobrzy simracerzy, którzy specjalizują się tylko w grze F1. Druga taka seria, gdzie ci właśnie najlepsi simracerzy na świecie ze wszystkich platform jeżdżą, to jest ESL, realizowana na Rennsporcie. Ciężko znaleźć drugie takie zawody, gdzie jechaliby wszyscy najlepsi z iRacing, rFactora, RaceRoomu czy Assetto Corsy, a jednak ten Rennsport i ESL właśnie zjednoczyli tych wszystkich najlepszych, z racji właśnie prestiżu zawodów czy puli nagród. Więc to bym uważał za taki szczyt simracingowy, oczywiście nie umieszczając F1 Esports, bo to też jest, uważam mimo wszystko, wyższa seria z racji powiązania z F1. Tak, królowa sportów motorowych to i królowa simracingowych wyścigów.
ESL to jest stosunkowo nowy projekt.Bardzo nowy.
Założenia były takie, żeby właśnie tam startowały fabryczne zespoły i fabryczni kierowcy, czyli w sumie to, co jest w wyścigach najlepsze.Tak, zgadza się. Zarówno zespoły simracingowe z tego świata motorsportowego, ale też zespoły esportowe – właśnie, żeby te dwa światy troszeczkę bardziej się przenikały, żeby je połączyć, żeby to nie był tylko i wyłącznie świat motorsportu, bo fanów esportu na świecie jest dużo więcej niż motorsportu, z racji popularności gier typu Counter-Strike czy League of Legends.
Te zespoły też mocno się zaangażowały w simracing. FaZe Clan czy G2 to takie potężne zespoły esportowe, więc dobrze, że też biorą udział w ESL-u. Co więcej, nie wiem w jakim kierunku to będzie szło, szczerze mówiąc, czy ten szczyt popularności już mamy teraz, czy on dopiero nastąpi. Ciężko stwierdzić, bo Rennsport jako gra jeszcze nie wyszedł i myślę, że to jest powiązane ze sobą. Jeśli ta gra wypali i będzie dobra, to też te zawody będą, myślę, bardziej popularne i będą cykliczne. Na razie ta gra jest w wersji beta i nie wiadomo jeszcze do końca jak to im wyjdzie. A my wszyscy esportowcy jesteśmy betatesterami tej gry, żeby ją dopracować. Trochę tak to wygląda. Czy jest coś w tym złego? Chyba nie. Z pewnością większa byłaby publika i większe zainteresowanie serią, gdyby ta gra była dostępna. Bo jak ktoś ogląda tych najlepszych na świecie, to też chciałby jeździć, porównać się do nich, spróbować, nauczyć. Więc tego na pewno brakuje. Mam nadzieję, że to wkrótce nastąpi.
Tak, ale też ważne jest to, żeby to się dobrze oglądało. Wy z zza kierownicy często macie dużo większą szczegółowość, i dokładniejsze odwzorowanie sytuacji na torze, niż jest to w telewizji na obrazie z zewnątrz, gdzie samochody się przesuwają i nie wiadomo, czy doszło do jakiegoś kontaktu.Trochę tak. To jest kwestia netcode'u, z którym się zmaga zresztą nie tylko Rennsport. iRacing do dzisiaj nie może naprawić swojego netcode'u, gdzie samochody nie dotykają się, a jednak dochodzi do wypadków, więc to chyba ciężka kwestia do rozwiązania. W ACC też nie jest to jakoś super, natomiast w rFactorze jest to jakoś rozwiązane świetnie, że tam nawet jeśli gdzieś te samochody się dotykają, to nic nie szkodzi i jakiś margines jest zachowany. Nie wiem, jak oni to zrobili, ale pod względem netcode'u to uważam, że rFactor jest w ogóle najlepszy. Ma swoje wady, ale tu akurat jest super.
rFactor był tak dobry, że Rennsport zapożyczył z niego kod.Tak, z pierwszego rFactora. Zresztą ta gra bardzo przypomina rFactora i RaceRoom'a, bo to na tym samym silniku fizycznym. Czy to dobrze? Nie wiem, bo to jednak stary kod. Ale przyjemny do jazdy, więc jak go dopracują, to wydaje mi się, że to będzie okej.
Nie wszystko w tym biznesie simracingowym idzie super. Na przykład Motorsport Games, które wzięło na siebie bardzo dużo i nagle nic z tego nie może dostarczyć.Za dużo na klatę wzięli zdecydowanie. Mam nadzieję, że Le Mans Ultimate powstanie, bo mi najbliżej do wyścigów długodystansowych i liczę w końcu na wyścigi, gdzie będzie można pojechać swoim doświadczeniem, nie tylko sprinterskim tempem przez kilka okrążeń, ale tym jak się jest w stanie dostosować do warunków i dostosować strategię do tego, co się dzieje w wyścigu. Naprawdę mam nadzieję, że Le Mans Ultimate powstanie, bo poprzednie sezony Le Mans Virtual były dla mnie najlepsze zawody do udziału, więc naprawdę liczę na to, że to powstanie i tam będą kolejne duże zawody, w których będę brał udział.
2020 rok to był taki kluczowy moment, gdy kierowcy wyścigowi rzucili się na symulatory i nagle mogliście pokazać, że dorównujecie im albo im przewyższacie, że to nie jest takie proste.Tak, pandemia trochę pomogła nam simracerom i całemu simracingowi, żeby się rozwinął i osiągnął ten szczyt popularności. Rzeczywiście bardzo fajnie ten projekt [Le Mans Virtual] wypalił, dosyć szybko go realizowali. Pod względem organizacyjnym wydaje mi się, że wobec tego, jakie ograniczenia miał wtedy rFactor 2, który nie był do tego przystosowany, to event wypadł naprawdę dobrze. Rzeczywiście mieliśmy gdzieś tam czerwone flagi, bo serwery miały jakiś problem, ale było to bardzo dobrze rozwiązane. Tak, była czerwona flaga, potem neutralizacja, restart, wszyscy weszli na serwer od nowa i wydaje mi się, że to też dla widzów nie było w żaden sposób rażące, że to były jakieś błędy.
Można to porównać trochę do takiego realnego świata, gdzie mamy jakieś ekstremalne warunki, gdzie trzeba wyścig przerwać na jakąś chwilę, żeby ta pogoda się uspokoiła, a potem można jechać dalej. Czy też jakiś wypadek niebezpieczny, że tu jest ta czerwona flaga i po prostu trzeba ten wyścig wznowić za jakiś czas. Wydaje mi się, że to nie była jakaś porażka pod względem organizacyjnym, tylko problemy wieku dziecięcego organizacji na symulatorze, który nie był przystosowany do takich zawodów.
Kilka lat później to Le Mans nie wyszło niestety, też były problemy z serwerami. To już gorzej troszeczkę wygląda, bo mieli swoje edycje za sobą i po prostu były jakieś problemy natury technicznej. Trochę jednak mi się nie podobało to, w jaki sposób rFactor 2 został bardzo mocno zmieszany z błotem, że jest fatalny na takie zawody i nie może tak być, bo wiele simów się z tym borykało. Daytona w iRacing pewnego razu została w ogóle odwołana, bo były takie problemy z serwerami, w Assetto Corsie były ataki DDoS na największe wyścigi, więc wszędzie się to spotykało, a jednak na rFactor spadł taki mocny hejt, bo Max Verstappen się obraził, wyłączył komputer i wszyscy mówili jaki to rFactor był zły.
Poniekąd to był troszeczkę gwóźdź do trumny Motorsport Games, bo gdyby ta edycja wyszła fantastycznie i wszystko byłoby dobrze, to wydaje mi się, żeby tak nie lecieli w dół w notowaniach giełdowych i teraz by to troszeczkę inaczej wyglądało, natomiast jest tak jest. Jednak, jeśli Le Mans Ultimate wyjdzie i będzie dobre, to myślę, że się obroni, bo na pewno każdy będzie chciał pojechać takie zawody.
W Le Mans Virtual była fajne założenie, że zespół musi się składać z dwóch prawdziwych kierowców i dwóch simracerów.Tak, w tym pierwszym Le Mans Virtual tak było. Wiadomo, że wtedy można było sobie na to pozwolić, bo nikt nie jeździł prawdziwych wyścigów, natomiast później ten wymóg jednego kierowcy wyścigowego czasami był ciężki do wypełnienia, bo trudno było dopasować ich kalendarze do tych wirtualnych zawodów. Też się z tym borykaliśmy – Raffaele Marciello miał z nami jechać wielokrotnie, a pojechał tylko jeden wyścig gdzieś tam z doskoku, tak naprawdę, z bardzo małą ilością treningów. Po prostu jest zarobionym kierowcą wyścigowym i ma tych wyścigów mnóstwo.
Koniec końców ten zapis w regulaminie był ok, bo profesjonalny kierowca musiał pojechać tylko jeden wyścig, więc zawsze jakoś można to było dobrać, ale czy jestem jakimś tego wielkim fanem? Nie wiem. Jeśli te zespoły rzeczywiście miałyby takie zapewnienia, że profesjonalny kierowca jedzie dany wyścig i kalendarz byłby układany pod prawdziwe zawody, to tak, ale jeśli potem zaczynają się kombinacje, bo ktoś nie może, to jest też problem dla zespołów simracingowych, żeby tego prawdziwego kierowcę ściągnąć.
Dlatego ja wyrobiłem sobie licencję FIA srebrnej kategorii, bo zgodnie z regulaminem mógłbym być tym profesjonalnym kierowcą do Le Mans, więc taki był mój pomysł. Nadal mam tę licencję, więc jeśli wystartuje Le Mans Ultimate i nadal będzie taki zapis, to ja tym «prosem» będę, więc automatycznie też będziemy mieć jakąś tam małą przewagę jako zespół. Trochę to omijanie zapisów, ale z drugiej strony brałem udział w wyścigach, więc zgodnie z regulaminem mogę być tym «prosem».
SRO rozwiązało ten problem po prostu organizując zawody podczas wyścigów i zaczęli przyznawać punkty do prawdziwej klasyfikacji.Uważam, że to przesada, szczerze mówiąc, ale no taki zabieg chyba marketingowy.
Było to poddane głosowaniu zespołów i zdania były mniej więcej pół na pół, niewielka była różnica.O, jasne. Po prostu uważam, że ten simracing jest fajny, jak te światy są ze sobą połączone w jakiś sposób, ale jednak to trochę tak jakbyśmy jechali jakieś zawody simracingowe i na końcu byśmy się spotykali na torze i też tam mieli punkty. Jeśli ktoś miał poprzednie jakieś doświadczenia w wyścigach, załóżmy, gdyby Laurin Heinrich czy Tim Heinemann jechali z nami zawody, to nie mielibyśmy szans, mówiąc krótko. Więc to też działa w drugą stronę. Jeśli ktoś jest zapalonym simracerem, a bierze udział w prawdziwych wyścigach, to ma automatycznie łatwiej. Więc nie wiem, czy to do końca zachęciło te osoby do trenowania, czy nie traktowali tego do końca poważnie. Ja bym po prostu nie przyznawał punktów. Niech będzie osobna klasyfikacja, ale żeby te światy łączyć, to uważam, że to o krok za daleko, może o kilka lat za wcześnie, może w ten sposób.
Już zaczynamy mówić o prawdziwych wyścigach, w których startowałeś. Zaczęło się od tego, że byłeś wybrany jako kierowca rozwojowy Mazdy, czy było coś wcześniej?Wcześniej były tylko epizod w GT Academy i amatorskie wyścigi długodystansowe, jak 9 godzin Brno, ale tam nie trzeba było mieć żadnej licencji – bardziej chodziło o to, żeby się trochę «wjeździć» i zapoznać w ogóle z tym światem motorsportowym. Pamiętam, że jeździłem w Hondzie z ekipą TG Auto, raz jechałem w MINI z Kubą Kojderem z Ecumastera, także super, że miałem szansę wtedy stawiać swoje pierwsze kroki w motorsporcie. To na pewno pomogło mi potem w WSMP, czy właśnie w tym projekcie Mazdy, bo już te pierwsze kroki i jakieś obycie z tym torem wyścigowym miałem za sobą. Super, że chłopaki mi zaufali i dali taką szansę, że mogłem wtedy z nimi pojechać.
Mimo, że to amatorskie wyścigi, takie trochę treningowe, to jednak dla mnie to było coś więcej, bo nigdy wcześniej nie miałem do czynienia z tymi prawdziwymi sprzętami, z taką mocą samochodów, z oponami typu slick. To wszystko było dla mnie nowe, więc te pierwsze kroki wtedy już stawiałem i to na pewno pomogło później właśnie w tym projekcie Mazdy, która też była organizowana przez TG Auto poniekąd. Także tu też mi się udało swoją wiedzę z simracingu przełożyć na Mazdy.
Ten samochód testowaliśmy przed startem sezonu, żeby dopasować do niego odpowiednią oponę, zawieszenie i stworzyć jakieś ustawienia bazowe. Oczywiście były pewne ograniczenia, typu takiego jaki sprzęt został dostarczony, czy w jakim budżecie chcieli zamknąć cały projekt, więc trzeba było to dostroić jak najlepiej się dało i wydaje mi się, że wyszło to całkiem nieźle, bo te Mazdy prowadziły się, uważam, w porządku. W pierwszym sezonie oczywiście one jeździły na semi-slicku, więc to nie do końca było tak super jak później na slicku, chociaż z tego co potem wiem, no to ten slick trochę negatywnie wpłynął na całą charakterystykę samochodu, ale to już nie brnijmy w to.
Dużo, dużo kółek w tej Mazdzie zrobiłem, udało się fajnie ją dostroić, więc chyba zawodnicy też byli zadowoleni w jaki sposób ona się prowadziła, bo naprawdę uważam, że projekt miał bardzo duży potencjał. Samochody były super, stosunkowo niedrogie do startu, a naprawdę dawały mnóstwo frajdy, były szybkie i stanowiły bardzo dobrą podstawę do nauki, z uwagi na tylny napęd czy rozkład masy. To był dobry samochód do nauczenia się tej profesji wyścigowej.
Szkoda, że ten projekt nie wypalił dalej, no bo jak się spojrzy na Benelux czy Stany Zjednoczone, to można powiedzieć, że puchar Mazdy jest jednym z kluczowych elementów weekendu i jeździ tam czterdzieści czy trzydzieści kilka aut. Te wyścigi świetnie się ogląda, bo też tory są tak dopasowane, czy to Road Atlanta czy Daytona, to tam się dzieje po prostu mnóstwo.
Tam też są duże nagrody.No tak, ogólnie cały projekt jest też od lat tam organizowany i na pewno jest im trochę łatwiej. Natomiast nie widzę, dlaczego miałby to tu nie wypalić, to znaczy widzę z racji obiektów, tak? Wszyscy by chcieli, żeby ten projekt był realizowany gdzieś na torach europejskich i był takim, można powiedzieć, odpowiednikiem pucharu Kii Picanto czy Volkswagena Golfa, tylko że w Mazdach. Uważam, że wtedy byłby to puchar w ogóle genialny. Tego na pewno zabrakło, ale może prędzej czy później jakiś taki puchar, nie wiem, czy Mazdy czy inny, powstanie. Co by nie mówić, te puchary były zorganizowane super. Jeździli zawodnicy nie tylko z Polski, po torach w całej Europie i mogli zwiedzić naprawdę fajne obiekty.
Inaczej było wsiąść do samochodu, gdzie wszystko jest prawdziwe, gdzie wieje wiatr, jest prawdziwe pobocze, które nie wybaczy ci błędów?Pierwszy raz na torze byłem przed GT Academy w 2015 roku na Torze Poznań w pucharowym BMW 318is. Tomek Biernat, z którym byliśmy w zespole Feeder Sport Poland, polecił, żebym sobie ten samochód wynajął i postawił w nim takie pierwsze kroki. Wiedząc, że na GT Academy będziemy jeździć prawdziwymi samochodami, to fajnie byłoby mieć jakieś takie podłoże, żebym nie pojechał jako totalny żółtodziób. Wynająłem ten samochód i oczywiście to były takie pierwsze podrygi – ciężko, żebym wsiadł i nie wiadomo jak dobrze pojechał na torze.
Miałem wtedy 21 lat, prawo jazdy zrobiłem dwa-trzy lata wcześniej, więc też nie byłem jakimś superdoświadczonym kierowcą. Teraz uważam, że odnalazłem się w porządku, pojechałem bezpiecznie, żeby w ogóle zapoznać się jak ten samochód się prowadzi, jak zrywa przyczepność, zapoznać się z wyższymi prędkościami w zakręcie. Na prostej drodze to na niemieckiej autostradzie można sobie jechać 180 km/h i nie ma problemu, a na torze, na innej oponie, to w ogóle jest zupełnie inne odczucie.
Jak byłem wtedy na tym torze, to rzeczywiście było to troszeczkę inne doświadczenie, natomiast nie poczułem się niekomfortowo w żaden sposób, a wręcz było poniekąd trochę łatwiej, bo tych bodźców jest więcej w prawdziwych wyścigach. Tempa nie miałem oczywiście zabójczego, zresztą to nie było moje założenie. Chciałem w ogóle obyć się z tym, jak to wszystko działa. Usiąść w fotelu, zapiąć się pasami, gdzie nie miałem wcześniej z czymś takim do czynienia, w klatce bezpieczeństwa, w ogóle poczuć jak to wszystko się dzieje, jak to wygląda od środka.
Uważam, że to wyszło całkiem fajnie, bo też na tym GT Academy było poniekąd łatwiej. Jak wsiadłem do samochodu, wiedziałem, na przykład, jak zapiąć pasy pięciopunktowe. Zawsze bardziej komfortowo się człowiek czuje jak wie, jak to zrobić. Taka głupia rzecz, a już jakoś mi było łatwiej, poniekąd. Mam nagranie z tego mojego pierwszego kółka na torze do dzisiaj na YouTube.
Wtedy poczułem, że rzeczywiście ten świat motorsportowy nie jest odległy od simracingu. Są pewne różnice, ale jak się jest w stanie przekalkulować, dostosować, co jest takie samo, co jest delikatnie inne, to na pewno te światy są bardzo do siebie podobne. Wtedy też pomyślałem sobie, że rzeczywiście jakbym miał kiedyś szansę gdzieś w motorsporcie, to wydaje mi się, że dałbym sobie radę. Oczywiście musiałbym, na pewno sporo czasu poświęcić na treningi i nic nie zastąpi treningu na torze, ale wiedziałem, że to nie jest gdzieś tam mżonka, że ja sobie gram w gry i nie ma tu żadnego połączenia. Można powiedzieć, że to był pierwszy sprawdzian, że rzeczywiście to jakieś tam swoje przełożenie ma.
Potem nabrałem pewności siebie, miałem więcej doświadczenia w różnych samochodach. Tak jak wspominałem, robiłem wyścigi amatorskie w Czechach, testowałem i wystartowałem Mazdą i tak dalej, więc gdy przyszedłem do WSMP i jeździłem w pucharze MINI, to już zacząłem cisnąć, czyli jakby szukać tego limitu, bez obawy, że coś mi się stanie, że zniszczę samochód itd. Oczywiście z zachowaniem jakiegoś marginesu bezpieczeństwa, ale takim, żeby do tego limitu się zbliżyć.
Rzeczywiście wychodziło mi to całkiem nieźle, bo te czasy naprawdę były bardzo dobre. W pierwszym starcie w MINI wywalczyłem pole position do wyścigu długodystansowego. Wtedy mówię sobie, że rzeczywiście jest tak samo jak w tym simracingu. Jak się włoży odpowiednią ilość pracy, odpowiednio się zrozumie samochód, dostosuje swoją jazdę do samochodu, warunków, itd., ustawienia też na pewno zrobiliśmy swoje, gdzieś przez wiedzę simracingową i to dosyć dobrze zadziałało. No więc wtedy to już w ogóle pomyślałem sobie, że te wyścigi to są naprawdę bardzo, bardzo bliskie temu. Zresztą też przez te lata to się bardzo, tak jak wspominałeś, rozwinęło i technologicznie i te platformy też bardzo się zbliżyły do tego, jak to jest w realnym świecie z racji gdzieś tam współpracy z kierowcami wyścigowymi, z fabrykami, z tymi prawdziwymi serialami wyścigowymi.
Myślę też, że ogromną różnicę zrobiło to, że jakość torów bardzo się wyrównała. Praktycznie teraz możesz przesiąść się z Forzy do iRacing i bardzo niewiele zmieniasz swoją linię jazdy.Tak. Kiedyś te tory były gdzieś tam robione ze zdjęć satelitarnych, itd., a teraz większość jest laserowo skanowanych i wszystko jest identycznie – każda tarka, każda nierówność na asfalcie, więc to na pewno dużo pomaga. Potem, jak ktoś wchodzi na tor, to czuje się jakby już na nim trenował. Perspektywa jest nieco inna, ale to chyba nawet lepiej, bo tor wydaje się szerszy w rzeczywistości niż na ekranie.
Po tym epizodzie w WSMP byłem już na innym etapie simracingowym. Kluczowym były dla mnie starty w simracingu i tutaj już taką karierę, można powiedzieć, prowadzę w profesjonalnym zespole i swoją przyszłość najbliższą na pewno wiążę bardzo z simracingiem i tymi profesjonalnymi zawodami. Natomiast oczywiście, jeśli zdarzy się okazja, że będę mógł pojechać jakieś prawdziwe wyścigi jeszcze raz, tak jak wtedy miałem dwa sezony startów w WSMP, być może jakaś wyższa seria wyścigowa, może jakieś tory gdzieś w Europie, to na pewno nie odmówię, jeśli tylko będę mógł to jakoś pogodzić. To jednak jest coś, co zawsze mnie ciągnęło i pasjonowało. Wyścigi zawsze były bliskie mojemu sercu i mówię, jeśli to będzie na zasadzie amatorskich zabaw, to oczywiście simracing na pierwszym miejscu, ale gdyby się trafiła okazja pojechania w wyścigu 24h Nürburgring, to na pewno bym się starał to połączyć jak najlepiej, bo to jednak trochę inne emocje w człowieku wzbudza i też byłaby to realizacja jakichś swoich marzeń z dzieciństwa.
Ten sezon w MINI był ciekawy z wielu powodów. Raz, że było was trzech simracerów: Ty, Damian Lempart i Adam Karkuszewski, a dwa, że nie jeździłeś sam, tylko z Tomkiem Augustyniakiem i byłeś jego mentorem, co pewnie było czymś nowym.Trochę tak. W ogóle sam start był ściśle powiązany z naszym projektem Go4Race, w którym mieliśmy stworzyć wirtualnego instruktora, będącego pomocnikiem dla każdego, kto chce spróbować swoich sił w simracingu, ale nie wie do końca jak jechać, żeby było szybko. Mieliśmy zrobić platformę, która będzie wirtualnym trenerem, tylko będzie bardzo szybko działać, dostępna dla wszystkich i bardzo tania. Indywidualna sesja szkoleniowa z trenerem jest po pierwsze kosztowna, a po drugie wymaga dopasowania terminów po obu stronach, a tutaj taka platforma na pewno by to ułatwiła pod względem dostępności dla wszystkich, natomiast gdzieś ten projekt do końca nie wypalił, jeśli chodzi o finansowanie już samego końcowego produktu.
Zbieraliśmy natomiast dużo danych z realnego świata i też dzięki temu jeździliśmy w pucharze MINI i to było dla mnie czymś nowym z racji debiutu w takich profesjonalnych wyścigach, w Mistrzostwach Polski Endurance, to raz, a dwa rzeczywiście bycia takim coachem, ale w realnym świecie, żeby zobaczyć jak to się przekłada też z tego simracingu, też pod kątem analizy danych. Powiedzmy, że ta analiza danych w simracingu, a w prawdziwym motorsporcie, to jest jeden do jeden, bo jak korzystamy z MoTeCa, to jakby lepiej się nie da. Programy są różne, natomiast sama praca na wykresach jest identyczna, nie ważne jakiego sprzętu używasz. Wręcz w simracingu tych danych jest zdecydowanie więcej, bo tylko gdzieś w najwyższych seriach samochody są tak «oczujnikowane», że mają te wszystkie dane telemetryczne. W MINI korzystaliśmy z Race Navigatora i innych urządzeń, które miały troszeczkę mniej tych danych, no ale oczywiście te kluczowe nadal były do analizy i próbowaliśmy Tomka troszeczkę przyspieszyć, trochę pokazać mu jak to powinno działać, a że w MINI wychodziło to bardzo dobrze w tym świecie realnym, to też mogłem mu tę wiedzę przekazać.
Kilka fajnych wyników solowych gdzieś tam dowiózł, a my też w parze kilka podiów też zdobyliśmy, wygraliśmy wyścig i w drugim sezonie byśmy o krok, tak naprawdę, od mistrzostwa, gdyby nie awarie, więc wspominam to bardzo dobrze. Szkoda, że to się nie udało, bo fajnie byłoby dopisać tytuł w prawdziwych wyścigach do CV, ale być może jeszcze kiedyś to się przytrafi.
Wracając do simracingu, jak to się stało, że dostałeś się do Williamsa? Czy to był jakiś nabór, czy sami się do ciebie zgłosili? A byłeś tam chyba prawie od samego początku.Zgadza się. Williams miał swój pierwszy chyba wyścig, taki poza F1 Esports, na RaceRoomie w serii WTCR. Przyjechali wtedy na zawody właśnie na Nürburgringu, w maju 2018 roku. Mieli już wtedy swoich pierwszych kierowców: Coque Lópeza i Giorgio Mangano, jeśli się nie mylę, w ogóle nie związanych z RaceRoomem, bo byli wtedy zawodnikami Gran Turismo. Ja byłem z Kubą Brzezińskim i Patrykiem Gerberem, z naszym polskim zespołem Feeder Ragnar Simulator. Tam reprezentowałem barwy i jechaliśmy te zawody LAN-owe serii WTCR.
Na tych zawodach było stanowisko promocyjne gry WRC, na którym można było się przejechać, a najlepsze czasy awansowały do finału WRC Esports. Zawsze mi było blisko do rajdów, bo RBR-a «upalałem», jak wspominałem wcześniej ze szwagrem, lata temu, więc usiadłem sobie na tego sima. Gry WRC w ogóle w życiu nie znałem, ale gdzieś tam takie flow rajdowe miałem. A że nie wtedy było za bardzo zawodów esportowych rajdowych wtedy, a ci wszyscy ludzie z Richard Burns Rally, którzy byliby dobrzy, raczej na takie targi czy zawody nie jeździli, to po prostu ja wsiadając do tego symulatora, po dwóch czy trzech próbach okazało się, że zrobiłem najlepszy czas, a Patryk Gerber był drugi.
Jedziemy więc na zawody esportowe w WRC, na Rajd Niemiec. To było chyba dwa czy trzy miesiące później. Tam już tam nie poszło mi jakoś super, bo byli tam już zawodnicy, którzy awansowali z poziomu gry, wykręcając najlepsze czasy w kwalifikacjach, to automatycznie wiadomo byli lepsi z racji obeznania. Ale to nawet nie o to chodziło, bo był tam Moritz Löhner i jeszcze chyba Alexander Dornieden, którego też znałem z RaceRooma. Oni też jechali w tych zawodach WRC Esports, a Moritz wtedy dołączał do ekipy Williamsa, bo miał już swoje sukcesy na RaceRoomie i był też dobrym zawodnikiem w iRacing. W rajdach jednak nie szło mu za dobrze, więc ja jakoś tam się pokazałem z dobrej strony. Pogadaliśmy sobie wtedy z Moritzem. Ja mówię, że to super być w takim projekcie jak zespół Williamsa, ale jakby rozmowa się skończyła i każdy się rozszedł w swoją stronę.
Dosłownie kilka tygodni później dostałem maila od zespołu Williamsa, że jest propozycja dołączenia do zespołu, bo oni będą robić różne swoje składy. Z racji tego, że dobrze pokazałem się na zawodach RaceRoomowych, bo zająłem piąte miejsce w generalce, i w tych zawodach WRC Esports też całkiem nieźle sobie poradziłem, to pomyśleli, że jak tak w wielu grach sobie radzę, to gdzieś tam mnie chyba upchną.
Byłem w szoku, że taki zespół z F1 się do mnie zgłosił. Nie było chwili zastanowienia się, żeby do nich dołączyć, no bo wielka szansa, tak? I pod względem startu w różnych zawodach czy wsparcia. W zespole Feeder Ragnar Simulator mieliśmy już wtedy jakieś wsparcie: mogliśmy liczyć na kupno contentu do iRacing czy jakąś pomoc w sprzęcie właśnie od Ragnar Simulator, który mocno się zaangażował w tę współpracę. Jestem też za to wdzięczny, bo ktoś zawsze dołożył jakąś cegiełkę do tego, w którym miejscu jestem teraz.
Jakoś fajnie udawało mi się spotykać ludzi na swojej drodze, którzy byli życzliwi i chcieli się angażować w moje starty i w moją karierę. Zawsze też starałem się coś dawać w zamian. To na pewno pomogło po prostu tak krok po kroku dojść do tego simracingowego, no nie szczytu, bo mistrzem żadnej wielkiej serii nie byłem, poza wygraniem Le Mans, ale do startu właśnie w tych najlepszych zawodach na świecie.
Dołączenie do takiego Williamsa na pewno było ogromnym skokiem, bo po pierwsze mogłem liczyć na wsparcie zespołu z takich finansowych względów, a po dosłownie dwóch czy trzech latach w tym zespole mogłem zrezygnować z pracy etatowej i skupić się tylko i wyłącznie na simracingu, co już w ogóle było nie do pomyślenia.
Zawsze sobie patrzę wstecz, analizuję sobie czasami też z Kubą [Brzezińskim], bo jesteśmy przyjaciółmi, rok po roku jak simracing się rozwinął: że coś, co nie było nie do pomyślenia rok wcześniej, staje się faktem pod względem zarobków, wielkości zawodów, jakichś wycieczek, i rzeczywiście tak jest. Mimo że czasami są jakieś przestoje, może jeździmy mniej zawodów, może mniej się uda wygrać, mniej się pokazać, bo wyniki są relatywne. Czasami się nie udaje osiągnąć wyników nawet nie ze swojej winy. Dużo różnych rzeczy można się przyprawić.
Natomiast tak naprawdę, kilka lat wcześniej, gdybym się dowiedział, że z simracingu będę zarabiał, że będę miał udział w wyścigach prawdziwych, to bym powiedział, że to nie do pomyślenia. A potem to się staje faktem i gdzieś zawsze o krok dalej jeszcze się idzie. To świetnie, że to się tak rozwija. Strach pomyśleć, co będzie za kilka lat. Mam nadzieję, że ta bańka nie pęknie. Idąc tym tropem, dlaczego miałbym nie wziąć udziału w Le Mans za pięć lat? To jest jakby możliwe, tylko starałem się o tym nie myśleć, bo to gdzieś tam są nadal marzenia. Ale czy to jest niemożliwe? Nie powiedziałbym. Uważam, że to możliwe, tylko wszystkie elementy muszą znowu ze sobą współgrać i gdzieś tam ktoś musi kolejne cegiełki dokładać od tego wszystkiego.
Na pewno simracing pomógł mi czuć się spełnionym zawodowo i też pomógł w życiu prywatnym, bo to jest gdzieś spełnienie – może nie marzeń, bo nigdy nie marzyłem o tym, żeby w simracingu być na topie, to się wzięło znikąd, można powiedzieć. Ale takie hobby, które jest pracą, to jest coś wspaniałego i zapewnia też spokój finansowy mnie i rodzinie. Nie muszę pracować nigdzie indziej, więc po prostu sytuacja bardzo fajna.
Nie wiem, czy chcesz i możesz o tym mówić, ale jaką macie długość kontraktu?Mój kontrakt kończy się w grudniu tego roku. Podpisujemy umowę zazwyczaj na rok albo dwa. Natomiast patrząc, w jakim stopniu się to rozwija, jak zespoły mocno się zaangażowały w ESL, jakie są wysokości kontraktów, to w przeciągu tych kilku lat najlepsi simracerzy na świecie naprawdę mogą żyć sobie bardzo spokojnie na wysokim poziomie. Nieoficjalnie czasem można usłyszeć, ile się zarabia w innych zespołach, czy też e-sportowych, czy też fabrycznych. Nie mówię, że to są kwoty rzędu kilkudziesięciu tysięcy złotych miesięcznie, bo takie kosmiczne kwoty zarabiają profesjonalni gracze w Counter-Strike'u, ale ci najlepsi zarabiają tyle, co piłkarze w Ekstraklasie, więc to są naprawdę duże pieniądze.
Ja na takim etapie jeszcze nie jestem, natomiast nie muszę martwić się inną pracą, więc też można żyć sobie na fajnym poziomie i skupiać się tylko i wyłącznie na simracingu, a w którą stronę to pójdzie za kilka lat, to nie mam pojęcia. Może się okaże, że simracerzy będą milionerami, nie wiem, może.
Życzę ci tego, tak samo jak startu w Le Mans.Pieniądze nigdy nie były dla mnie najważniejsze. Fajnie jest spełniać swoje marzenia i pasje i po prostu mieć na życie. Wszystko inne to gdzieś tam dodatek w świecie konsumpcjonizmu, to nie jest dla mnie najważniejsze. Zresztą też jestem na takim etapie życia, gdzie mam żonę, małe dziecko, więc najważniejsza jest dla mnie w tym momencie rodzina, spędzanie czasu razem, a kwestie finansowe oczywiście ułatwiają życie, ale nie są kluczowe.
Takie wartości wyniosłem z domu rodzinnego, więc jestem za to wdzięczny. Uważam, że życie jest też łatwiejsze, gdy się człowiek nie skupia na pieniądzach i na tym, żeby tylko i wyłącznie zarabiać, odkładać i inwestować. Życie jest po to, żeby je przeżyć, a nie, żeby tylko i wyłącznie wydawać i myśleć o pieniądzach, ale to gdzieś tam moje przemyślenia.
Ile czasu poświęcasz na simracing: czy to samą jazdę, aktywności związane z zespołem, briefingi, przygotowania czy może trening fizyczny?Trenuję fizycznie z racji moich operacji na bark i gdzieś tam muszę wzmacniać mocno tę obręcz barkową, żeby być po prostu w formie. Zawsze uprawiałem dużo sportu w życiu, chcę po prostu zadbać o siebie, kiedy mogę teraz, także ćwiczenia fizyczne są nieodzownym elementem dla mnie, ale nie dla simracerów ogólnie. Ja po prostu jestem w takim etapie, gdzie o tą formę fizyczną muszę dbać, żeby po prostu długo funkcjonować, nie tylko w simracingu, ale w życiu, żeby sobie tego barku znowu nie zepsuć.
Treningi simracingowe tak naprawdę ograniczają się do kilku godzin dziennie. Można przyjąć średnią 3-4 godziny dziennie, natomiast wliczam też weekendy, czyli jakby codziennie staram się trenować.
Oczywiście dni wolne od jazdy też się zdarzają, ale tak trochę jest, że zawsze jest coś do znalezienia. Im więcej jeździsz, im więcej czasu poświęcisz na analizę danych telemetrycznych, szukania gdzieś przewagi w strategii czy studiowanie regulaminów, tym więcej możesz z tego wyciągnąć. Oczywiście trzeba to robić mądrze – nie chodzi tylko o samo jeżdżenie dla klepania kółek, ale takiej aktywnej jazdy, analizy i tak dalej. Więc myślę, że te kilka godzin dziennie to jest taka średnia, którą przyjmuję. Na pewno nie osiem, ale tak bym strzelił 3-4 godzinki, to na pewno poświęcę. Nawet zanim się spotkaliśmy, to 40-50 minut pojeździłem już rano po śniadaniu i gdy wrócę, to na pewno będę dalej trenował.
Jestem jeszcze na takim etapie, że sprawia mi to dużo przyjemności i cały czas chcę szlifować swoje umiejętności, poprawiać wiele rzeczy i sprawia mi to frajdę. Nie jestem w żaden sposób wypalony czy zmęczony tym, że czegoś nie mogę osiągnąć. Mam też w zespole naprawdę bardzo szybkich zawodników, czy to Daire McCormack, czy od Kuby można się wiele nauczyć, czy od Dominika Blajera, czy w ogóle od innych zawodników. Więc zawsze spędzając czas razem, czy to na treningach, czy analizie danych, zawsze można od każdego kierowcy coś wyciągnąć, co robi lepiej, inaczej i po prostu się nauczyć.
To też jest taka kwestia, na którą warto zwracać uwagę, bo czasami dochodzisz do ściany, gdzie nie jesteś w stanie się już poprawić i potrzebny jest ktoś na zasadzie nauczyciela, mentora, a że mamy w zespole świetnych zawodników, to można od nich też tę wiedzę wyciągnąć. Tak zazwyczaj nasze treningi wyglądają, że nie tylko jeździmy i sami staramy się podwyższyć swoje umiejętności i przyspieszyć, ale też właśnie zwrócić uwagę na to, co ktoś robi inaczej, żeby to zaimplementować do swojej jazdy i bardzo często to wychodzi.
Teraz jeździmy sezon ESL. Daytona to dla mnie taki bardzo nieintuicyjny tor i właśnie dużo się nauczyłem od innych zawodników, zakręt po zakręcie. Ja jechałem, powiedzmy, super jeden zakręt, ale jedną sesję jechał kto inny super, więc się nauczyłem od niego. Kolejną sesję kto inny super, więc się nauczyłem od niego. No i gdzieś to wszystko złożyłem i rzeczywiście teraz jesteśmy wszyscy na bardzo wysokim poziomie, ale kręcimy bardzo podobne czasy, więc to na pewno na plus.
Bycie w zespole typu Williams i trenowanie z takimi kierowcami, którzy są bardzo dobrzy, zdecydowanie pomaga w ogóle w rozwijaniu siebie. To zupełnie nie do porównania. Gdybym nie miał zawodników szybszych od siebie, to bym się po prostu nie nauczył i nie poszedł o krok dalej. Zawsze się cieszę, jak ktoś potrafi szybciej niż ja, bo wtedy ja mogę jeszcze szybciej niż on.
Czy też pomagacie sobie w trakcie samego wyścigu? Ktoś robi za spottera czy inżyniera, żeby klikać w te wszystkie opcje przed pit-stopem?Tak. Akurat w ESL nie mamy żadnych ustawień i żadnych pit-stopów czy strategii, ale w innych wyścigach typu Le Mans czy jak w ACC były zawody lub chłopaki jeżdżą w iRacing, to mamy zespół kilku inżynierów, którzy zawsze pomagają nam w pewnym stopniu ustawić samochód, pomagają nam w trakcie wyścigu strategicznie, pomagają nam w takich kwestiach regulaminowych czasami, żeby o czymś nie zapomnieć. Także tak, Williams dosyć mocno się zaangażował w tę sferę, nie tylko jakby nas kierowców, ale tę sferę okołowyścigową, czyli żeby zawsze menedżer zespołu zadbał o wszystko dookoła organizacyjnie, inżynier zadbał okołowyścigowo. Takie małe rzeczy, ale które jak ze sobą współgrają, to naprawdę to wychodzi dobrze. Chociaż i tak uważam, że kierowcy zawsze największy wkład mają w to, bo oni tak najbardziej eksplorują te gry, przepisy, więc można powiedzieć, że czasami kierowcy nakierunkują albo uczą inżynierów, jak im pomóc.
Jesteś osobą publiczną, reklamujesz produkty, przeprowadzasz wywiady, jesteś ambasadorem projektów. Podoba ci się ta strona?Tak, ale jako taka strona dodatkowa. Gdy mam zawody, to jednak bardzo mocno się skupiam na zawodach. Ostatnie miesiące bardzo mocno przepracowałem mentalnie, pod względem właśnie treningu mentalnego, tego jak się przygotować do zawodów, żeby zachować cały czas skupienie. Uważam, że to w ogóle kluczowe. Zmieniłem się, jak widzę po sobie, w tych kilku miesiącach. Chyba na plus, w sensie jest mi łatwiej przezwyciężyć presję czy przełknąć gorszy wynik, także to coś takiego, co mi dosyć mocno pomaga.
A taka kwestia okołoambasadorska, tak jak właśnie mam do czynienia w Porsche Esports Sprint Challenge Poland, lubię to jako taką odskocznię. Kiedyś w ogóle chciałem być dziennikarzem sportowym, zanim poszedłem na studia. Bardzo interesowałem się piłką nożną i wtedy simracing traktowałem jako hobby, a uważałem, że właśnie dziennikarstwo to coś dla mnie. Na końcu nie poszedłem w tym kierunku, natomiast gdzieś tam jakaś może cicha pasja pozostaje i lubię to robić, ale to musi rzeczywiście nie kolidować z zawodami, bo zawody są dla mnie najważniejsze.
Teraz skupiam się tylko i wyłącznie na simracingu, a jak mam czas to pogodzić i zrobić takie rzeczy dookoła, być właśnie hostem, prowadzić wywiady, to mi się podoba, ale tak z doskoku rzeczywiście. Raz na pół roku, raz na rok to bardzo fajnie. To też jest mocno angażujące, żeby prześledzić, jak wyglądają dla ciebie trochę nieznane zawody, jak z tymi zawodnikami rozmawiać, jakie kwestie poruszyć, żeby to wszystko fajnie wypadło, wymyślić jakiś format, czy to rozmowy, czy quizów, czy czegokolwiek, to też wymaga pewnej wiedzy i umiejętności interpersonalnych, także myślę, że nie do końca to mam, ale po prostu sprawia mi to frajdę, gdzie mogę trochę o tym simracingu zawodniczym zapomnieć na pewien czas.
Właśnie bardzo fajnie się złożyło Porsche Esports Sprint Challenge Poland, bo skończy się sezon ESL-a, ja będę miał spokój simracingowy, mam nadzieję, i wtedy będę mógł się właśnie skupić na byciu hostem, na taką medialną oprawę ambasadorską tego projektu i mam nadzieję, że to wyjdzie fajnie, bo mamy w Polsce naprawdę bardzo dobrych zawodników, którzy potem zresztą trafiają do dobrych zespołów.
W Porsche będzie jechał Kuba Maciejewski, który się zakwalifikował do międzynarodowego pucharu Porsche TAG Heuer Esports Supercup w iRacing. To duże osiągnięcie i będzie jechał z najlepszymi na świecie. Mamy kierowców jak Mateusz Nogaj czy Jerzy Glac, którzy trafili do Akademii Williamsa i tam trenują z chłopakami z iRacing. Dominik Blajer dołączył do nas, do Williamsa, i ma świetne tempo w ACC, można powiedzieć, że był bliski dominacji sezonu. Mamy więc naprawdę dobrych zawodników w Polsce, więc tak mi się wydaje, że jak taki projekt istnieje i jest większy medialny szum wokół tego, tym po prostu lepiej, bo ci zawodnicy będą mogli się pokazać szerszej publiczności i być może trafić do lepszego zespołu i też napędzić ich kariery, bo to chyba o to chodzi.
Ja już jestem tym wyjadaczem simracingowym, w sensie mi bliżej do końca kariery niż im do połowy. Mówiąc półżartem, półserio, to pewnie jeszcze kilka dobrych lat chcę w tym simracingu na najwyższym poziomie być, a potem być może gdzieś się zająć właśnie jakimś zespołem, może być menadżerem, może być jakimś ambasadorem wielu projektów, który pomoże tym simracerom trafić do super zespołów, czy rozwijać ich kariery, czy trafiać na prawdziwy tor, zobaczymy.
Jakiego sprzętu używasz w domu i czy jest to jakoś inspirowane tym, co możesz spotkać na zawodach?Mamy sprzęt dostarczany przez zespół Williamsa z racji tego, jakich oni mają partnerów. Więc jeśli mamy kierownicę, to korzystamy z Fanateca, a jeśli stelaże, to z Heusinkveld, albo Playseata, pedały też z Heusinkveld.
Natomiast jeśli przygotowuje się do zawodów właśnie tak jak ESL i teraz będziemy lecieć na majory do Szwecji, to dużą przewagę można zrobić korzystając ze sprzętu, który tam będziemy mieć na miejscu. Trochę taki wyścig zbrojeń się zrobił, bo każdy chce jeździć na tym samym sprzęcie, który będzie tam, więc jak tam będziemy jeździć na kierownicy i pedałach VRS, czy też 49-calowych superszerokich monitorach, to każdy raczej w domu ten sprzęt ma i na tym trenuje.
W sezonie głównym jeżdżę raczej na sprzęcie Williamsowym, czyli tym, który mi dostarcza zespół, ale jak się przygotowuję już do majorów, to będę właśnie jeździł na VRS-ach, na tym superszerokim ekranie, żeby po prostu się przyzwyczaić do tego, co mnie tam czeka.
Pytanie, które zawsze zadaję na koniec, to co byś poradził komuś, kto chce zacząć?Myślę, że jeśli komuś sprawia to frajdę, to niech śmiało zaczyna i w ogóle nie patrzy na czasy okrążeń, na to, jaki ktoś jest dobry, niedobry. Wyniki przychodzą z czasem, a jak się zadba o takie kwestie techniczne na początku, żeby wszystko robić prawidłowo i nie skupiać się na tym, że się skończy wyścig na 15., 12. czy 8. miejscu, to wyniki na pewno przyjdą z czasem, jeśli będzie się robić wszystko odpowiednio.
Jest mnóstwo poradników w internecie, na YouTubie, dotyczących techniki jazdy: jak zrobić trail braking, jak dokręcać kierownicę, jak jej nie przekręcać, jak używać pedałów do skręcania samochodem, jakie znaczenie mają asysty na różnych platformach, jak ustawić samochód… Można nawet kupować gotowe ustawienia, żeby zobaczyć, jak profesjonaliści ustawiają samochód i czerpać inspirację.
Więc jeśli ktoś ma po prostu do tego zajawkę, to tylko i wyłącznie czytać, eksplorować temat i po prostu poprawiać się z tygodnia na tydzień. Trzeba pamiętać, że żeby wskoczyć na najwyższy poziom, to na pewno nie można tego zrobić w miesiąc czy dwa, tylko trzeba regularnie trenować, ale jeśli ktoś ma do tego talent i też włoży dużo pracy, to na pewno uważam, że simracing jest dla każdego.
Dzięki wielkie za rozmowę i życzę powodzenia.Dzięki.