Jacques Villeneuve specjalnie dla ŚwiatWyścigów.pl

Ten wywiad był możliwy dzięki wsparciu naszych czytelników. Jeśli chcesz czytać więcej ekskluzywnych wywiadów 1-na-1, postaw nam kawę!

Już po kilku zdaniach rozmowy z Jacquesem Villeneuevem odnosimy wrażenie, że ten kierowca znacznie różni się od wszystkich pozostałych, którzy kiedykolwiek brali udział w mistrzostwach świata Formuły 1. Nie istnieje dla niego żaden inny świat, poza tym, w którym ściga się samochodami i w którym walczy z nieustannie upływającym czasem. Takie życie wykreował dla niego jego ojciec, najbardziej charyzmatyczny i ambitny kierowca w historii Ferrari - Gilles Villeneuve. Młody Jacques nawet gdyby chciał, nie miał innej opcji na swoją karierę niż wyścigi, które do dziś rządzą jego życiem. Tytuł mistrzowski w Formule 1 zdobył już w drugim sezonie startów, ale bynajmniej nie ostudziło to jego entuzjazmu. Jak sam przyznaje, do dzisiaj nie jest gotowy na zakończenie przygody z wyścigami.

Życie Jacquesa Villeneuve’a od początku nie przypominało życia typowego chłopaka z Quebecu, gdzie przyszedł na świat w 1971 roku. W tym czasie jego ojciec Gilles miał dopiero 21 lat i ścigał się w różnych kategoriach Formuły Ford, a do tego okazjonalnie startował w wyścigach skuterów śnieżnych. Z uwagi na awans do Formuły 1 i angaż w zespole Ferrari w sezonie 1977, rodzina przeniosła się do Monako, gdzie Jacques rozpoczął naukę w szkolę.  

Z uwagi na nieustanne podróże, Gilles nie spędzał w domu wiele czasu. Czasami, szczególnie pod koniec kariery, podróżował bez przerwy przez kilka miesięcy, oddając się w pełni swojej pasji, jaką była jazda dla Ferrari. Utrudniony kontakt z ojcem, dzięki któremu złapał wyścigowego bakcyla, sprawił jednak, że Jacques jeszcze bardziej chciał pójść torowaną przez niego drogą. Długie rozstania i brak czasu dla rodziny potęgowały w nim pragnienie zaimponowania posiadającego u niego wielki autorytet ojcu.

„Nie wiem jaki dokładnie wpływ na moje życie miał mój ojciec, bo bo przechodzę przez nie tylko raz” - wspomina dzisiaj Jacques. „Dorastałem obok niego kiedy był kierowcą wyścigowym. Od kiedy miałem 5 lat chciałem się tylko ścigać, a z kolei według mojego ojca, jeżeli miałeś na nazwisko Villeneuve, to nie miałeś innego wyboru tylko zostać kierowcą wyścigowym, więc chyba od zawsze miałem to w swojej podświadomości. Od dziecka bawiłem się samochodami. To była jedyna rzecz, której poświęcałem całe dnie. Zabawa samochodami, budowanie torów wyścigowych, nic nie ekscytowało mnie bardziej, dlatego uważam, że zostałem do tego stworzony. Wpływ mojego ojca był taki, że stworzone przez niego otoczenie nie było normalnym światem. Nie miał żadnej innej pracy i nie był jedynie fanem wyścigów. Żył w tym świecie, więc dla mnie wizyta w paddocku była jak wizyta w szkole, to było dla mnie naturalne środowisko”.

Taki stan rzeczy utrzymywał się do roku 1982, kiedy Giles uległ tragicznemu wypadkowi podczas kwalifikacji do Grand Prix Belgii na torze Zolder, gdzie po wjechaniu w tył samochódu Jochena Massa jego Ferrari wystrzeliło w powietrze, a on sam wypadł z kokpitu i wylądował w siatkach bezpieczeństwa. Od razu przetransportowano go do pobliskiego szpitala, gdzie lekarze stwierdzili złamanie rdzenia kręgowego w odcinku szyjnym, ale mimo to byli go w stanie utrzymać przy życiu jedynie przez kilka godzin.

Mający wówczas 11 lat Jacques dostrzega w tym doświadczeniu pozytywne rzeczy, które pozwoliły mu dorosnąć. Smutek i trama towarzyszyły mu i jego najbliższej rodzinie przez kilka tygodni, ale gdy wszyscy doszli już do siebie, młody Villeneuve wrócił do będących dla niego sensem życia wyścigów.

„Moje nastawienie pozostało takie samo, co było dobre, bo dzięki temu stałem się mężczyzną. Dorastałem ścigając się, więc było to dobre z konkurencyjnego punktu widzenia. Zawsze czekałem na okazję aby móc zasiąść w samochodzie wyścigowym i się ścigać, więc kiedy wreszcie takowa nadeszła, nie poddawałem tego w wątpliwość. Wiedziałem, co mnie czeka. Śmierć mojego ojca nauczyła mnie, że należy szanować swoich rywali, niebezpieczeństwo i ryzyko, wynikające ze ścigania się i jazdy na absolutnym limicie. Wszystko po to, aby czerpać z tego przyjemność”.

Szczęściem w nieszczęściu był dodatkowo fakt, że zainteresowanie, które wcześniej skupiał na sobie Gilles, teraz przeniosło się na Jacquesa, a wraz z nim niektórzy sponsorzy. Druga strona medalu była jednak mniej ciekawa, ponieważ z punktu pojawiła się też presja. Kanadyjczyk od najmłodszych lat musiał sobie z nią radzić, co w momencie awansu do Formuły 1 w 1996, już jako mistrz serii IndyCar i zwycięzca wyścigu Indianapolis 500, pozwoliły na łatwe przystosowanie się do panującej w F1 atmosfery.

„Od zawsze czułem na sobie presję, przez całą karierę” - podkreśla Jacques. „Już od Formuły 3 ludzie mnie znali. Normalnie kiedy kierowca zaczyna się ścigać, nikt nie wie o jego istnieniu przez dwa czy trzy lata, a w dniu, kiedy pokazuje swoją szybkoś, ludzie zaczynają mówić: „oh, spójrzcie na tego nowego kierowcę”. Ale on wcale nie jest nowy, przecież ściga się od dwóch czy trzech lat. Kiedy ja brałem udział w swoim pierwszym wyścigu wszyscy postrzegali mnie od razu jako doświadczonego zawodnika, dlatego od samego początku zmagałem się z presją”.

O pozytywnych stronach tej kwestii przekonaliśmy się po części już w debiutanckim sezonie Jacquesa w F1, w którym reprezentował barwy dominującego w stawce Williamsa. Już podczas inauguracyjnej sesji kwalifikacyjnej w Australii zdobył pole position i jechał po pewne zwycięstwo, które odebrał mu wyciek oleju i Kanadyjczyk musiał ustąpić miejsca Damonowi Hillowi. W sezonie kiedy partnerujący mu syn innej legendy Formuły 1 pewnie zdobył tytuł, on sam wygrał 4 wyścigi i uplasował się na drugim miejscu w klasyfikacji generalnej, najwyższym w historii. Rok później role się zamieniły i to Villeneuve był już liderem zespołu, co wykorzystał do zapewnienia sobie mistrzostwa świata w drugim sezonie startów. Oba te osiągnięcia wyrównał dopiero Lewis Hamilton. 

Podobnie jak jego ojciec, Jacques również przyczynił się do tego, że Formuła 1 może pochwalić się dzisiaj tak niesamowitą, inspirującą i emocjonującą historią. Decydujący o tytule mistrza świata wyścig na Jerez w 1997 zapadł nam w pamięci jako jeden z najostrzejszych pojedynków, stawianych przez niektórych na równi ze starciami Alaina Prosta z Ayrtonem Senną z Suzuki. Aby odebrać Kanadyjczykowi koronę mistrzowską, Michael Schumacher pokusił się o spowodowanie kolizji, która w przypadku eliminacji obu aut dałaby mu tytuł. Los napisał jednak inną historię. 

„Był to ekstremalnie intensywny okres, cały tydzień przed wyścigiem i tym bardziej cały weekend. Atmosfera była bardzo napięta, dało się to wyczuć w powietrzu. Wszyscy byli najeżeni, a w naszej strategii skupialiśmy się tylko na pokonaniu Michaela. Nie chodziło nam o zwycięstwo w wyścigu, tylko o bycie przez Michaelem, ponieważ przed tym wyścigiem traciłem do niego jeden punkt. Przez cały weekend skupiałem się jedynie na walce z Michaelem i myślałem o tym jak go zaskoczyć, jeśli znalazłbym się za nim, aby nie wypchnął mnie na pobocze, ponieważ miał dziwny zwyczaj wypychania innych kierowców z toru dla wygrania mistrzostw. Ten wyścig po raz kolejny to udowodnił”.

„To, że mnie uderzył, nie było to zaskoczeniem” - opisuje zdarzenie z Hiszpanii Villeneuve. „Nie wiedziałem jedynie jak mnie uderzy, ale ostatecznie zrobił to źle. Tak jak mówiłem, kluczem było zaskoczenie, uniemożliwienie mu przewidzenia mojego manewru i właśnie dlatego popełnił błąd. Kiedy na kolejnym okrążeniu zobaczyłem go w żwirze byłem szczęśliwy, ponieważ jeżeli by tego nie zrobił, to mógłby mnie po prostu wyprzedzić, ponieważ kręciliśmy podobne czasy i miałby szansę na wyprzedzenie mnie w późniejszej fazie wyścigu. W pewnym sensie pomogło mi to, że zdecydował się na taki manewr”.

Villeneuve spędził w Formule 1 jeszcze 9 lat, ale ani raz nie odniósł już zwycięstwa. Drugi sezon w najbardziej prestiżowej serii wyścigowej na świecie okazał się być szczytem jego kariery, która znacznie zmieniła tor w roku 2006. Po kilku ładnych latach w wiecznie rozwijającym się zespole British American Racing Villeneuve zaliczył 3 starty w barwach Renault, po czym w 2005 podpisał dwuletni kontrakt  BMW Sauber. Współpraca ze Szwajcarską ekipą szła jednak jak po gruzie, przez co umowa została zerwana przedwcześnie.

„Te czasy były okropne” – mówi otwarcie. „W okresie startów w BMW, jeszcze nawet przed pierwszym wyścigiem, wiedziałem, że byłem tam niechciany. Ludzie z zespołu od samego początku nie chcieli abym reprezentował ich barwy, dlatego atmosfera nie była najlepsza”.

Na jego miejsce w BMW Sauber pojawił się Robert Kubica, ale Villeneuve nie zamierzał kończyć przygody z motorsportem i zaczął szukać innych możliwości. W trakcie ostatnich 10 lat startował w NASCAR, WEC, V8 Supercars, Rallycrossie, Formule E, ponownie w IndyCar, a nawet w brazylijskiej serii Stock Car. Emerytura nie wchodziła w grę. I nadal nie wchodzi.

„Kocham wyścigi i kocham nowe wyzwania, a także aspekt nieustannego poprawiania się w danej rzeczy. Za każdym razem gdy zmieniam kategorię muszę się do niej zaadaptować, przechodząc do NASCAR czy Rallycrossu muszę zmienić wszystkie rzeczy po kolei. Uwielbiam rywalizację na wysokim poziomie. Kiedy moja kariera w F1 dobiegła końca, musiałem ścigać się gdzieś indziej, bo nie byłem przygotowany na to żeby przestać. Nadal nie jestem na to gotowy, ale nie mam po prostu żadnej możliwości na starty”.

Mimo nieustannego głodu do rywalizacji, Kanadyjczyk uznaje się jednak za spełnionego zawodnika: „Moim głównym celem w motorsporcie było wygranie mistrzostw świata Formuły 1. Od dziecka był to dla mnie główny cel, więc nie mogę mówić o niedokończonym biznesem. Oczywiście jest kilka rzeczy, które mogłyby potoczyć się inaczej, lepiej, jak zwycięstwo w Le Mans, a nie drugie miejsce. Chodzi jednak tylko o tego typu sprawy”.

Obecnie głównym zajęciem jest dla niego praca w telewizji, która mimo braku aspektu konkurencyjności, nadal jest dla niego ekscytująca. Mimo 45 lat na karku nadal nie zamierza opuszczać wyścigowego środowiska, które od dziecka stanowi dla niego normalne otoczenie. Co więcej, nadal jest w nim chęć ścigania i czeka na stanowiące wyzwanie oferty: „Nadal czuję się jak kierowca. To styl życia, sposób na wznoszenie się ponad własne limity. Sposób na pokazanie że jesteś w czymś lepszy od innych. W trudnych sytuacjach nie chodzi tylko o sprawność fizyczną, ponieważ ten sport ma jeszcze stronę psychologiczną. Dzięki temu kiedy czujesz, że nie jesteś najlepszy, musisz szukać sposobów, sztuczek i rozwiązań, które pozwolą ci się poprawić, ponieważ tutaj nigdy nie będziesz wystarczająco dobry. Zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie od ciebie lepszy w jakimś aspekcie”.

Jacques Villeneuve to idealny przykład kierowcy, z którego ojciec mógłby być niesamowicie dumny. Nawet ktoś tak wymagający jak Gilles doceniłby wszechstronne osiągnięcia swojego syna, które uczyniły go jednego z najlepszych zawodników w historii wyścigów. 

Postaw mi kawę na buycoffee.to
Pokaż komentarze