12 grudnia to bardzo późny termin na finał sezonu nawet według dzisiejszych standardów, a co dopiero w latach pięćdziesiątych. Jedyny wyścig F1 na legendarnym obiekcie w Sebring okazał się historyczny z wielu powodów.
W sezonie 1959 było już jasne, że przyszłość F1 należy do samochodów z centralnie umieszczonym silnikiem. Był to o tyle nietypowy sezon, że, po wycofaniu się Mike’a Hawthorna i Juana Manuela Fangio, w stawce nie było ani jednego mistrza F1.
Jack Brabham wygrał dla Coopera otwarcie sezonu w Monako i pozostawał faworytem przez cały rok. Jednak jadący dla Roba Walkera, również w Cooperze, Stirling Moss wygrał dwa ostatnie europejskie wyścigi i przed finałem sezonu ponownie był w grze. Matematyczne szanse miał też jadący dla Ferrari Tony Brooks.
Na ten finał trzeba było jednak czekać aż trzy miesiące. Dopiero 12 grudnia odbył się w Sebring, w Stanach Zjednoczonych. Tor już od kilku lat był miejscem rozgrywania prestiżowego dwunastogodzinnego wyścigu. Teraz miało się tam odbyć pierwsze Grand Prix Stanów Zjednoczonych z prawdziwego zdarzenia, gdyż zaliczany do kalendarza mistrzostw wyścig Indianapolis 500 w praktyce był wyścigiem sankcjonowanym przez USAC i nie mającym z Formułą 1 nic wspólnego.
Po raz pierwszy w krótkiej jeszcze historii F1 przed ostatnim wyścigiem sezonu aż trzech zawodników miało szansę na mistrzostwo. Moss tracił do Brabhama 5,5 punktu, a Brooks 8, co sprawiało, że szanse tego ostatniego były minimalne. Wówczas za zwycięstwo dostawało się 8 punktów, z możliwością zdobycia dodatkowego za najszybsze okrążenie.
W wyścigu wziął udział zwycięzca Indy 500 Roger Ward, który pojawił się, ku zaskoczeniu wszystkich, w samochodzie specyfikacji USAC. Ward podszedł do kwalifikacji z zupełnie nieuzasadnionym optymizmem, ale był oczywiście ostatni.
Moss, Brabham i Brooks byli najszybsi w kwalifikacjach, ale na trzecim miejscu zamiast Brooksa ustawił się ostatecznie Harry Shell w Cooperze, który pod sam koniec sesji wykręcił nagle czas o pięć sekund szybszy niż jego poprzednie próby. Wzbudziło to podejrzenia konkurencji, jak się okazało słuszne. Wyszło później na jaw, że Shell skręcił w jedną z dojazdowych dróg i tym samym ominął sporą część toru, skracając sobie drogę. Nikt nie przyłapał go jednak na tym, co miało daleko idące konsekwencje dla Brooksa.
Tony Brooks był uznawany za jednego z najszybszych kierowców w stawce. Oprócz sukcesów miał jednak za sobą kilka poważnych wypadków. W związku z tym kierował się sztywnymi zasadami dotyczącymi bezpieczeństwa. Wiedział jak niebezpieczne są wyścigi i wiedział gdzie dla niego jest granica ryzyka.
Brooks, z powodu przesunięcia na czwarte miejsce na starcie, stracił miejsce w pierwszym rzędzie i znalazł się tuż przed startującym z trzeciego rzędu innym Ferrari Wolfganga von Tripsa. Wydawałoby się, że w tej sytuacji przynajmniej nie musi się martwić się o atak z tyłu, ale von Trips wystartował agresywnie i wpakował się w tył samochodu kolegi z zespołu.
Brooks już kiedyś w Le Mans kontynuował jazdę uszkodzonym samochodem i przez to uległ groźnemu wypadkowi. Teraz nie był pewny, czy jego samochód jest uszkodzony i stanął przed poważnym dylematem. Na pewno nie była to decyzja łatwa, ale postanowił być wierny swoim zasadom. Przyrzekł sobie, że nie będzie podejmował zbędnego ryzyka i trzymał się tego, w myśl zasady, że życie jest ważniejsze od mistrzostwa. Zjechał do boksu, by upewnić się czy samochód nie jest uszkodzony. Nie był. O zwycięstwie, koniecznym do zdobycia mistrzostwa, mógł jednak raczej zapomnieć.
W czołówce liczyły się już tylko Coopery. Moss prowadził, ale na drugim miejscu po starcie niespodziewanie pojawił się zespołowy kolega Brabhama, dwudziestodwuletni Bruce McLaren. McLaren na początku nie planował w ogóle startować, ale musiał zastąpić niedysponowanego Mastena Gregory’ego.
McLaren już wcześniej pokazał się z bardzo dobrej strony zdobywając trzecie miejsce w Aintree, ale w Sebring zaskoczył wszystkich genialnym startem z dziesiątego miejsca, czyli czwartego rzędu. Mimo prowadzenia Mossa, faworytem był Brabham, któremu McLaren szybko ustąpił miejsca. Chwilę później samochód Mossa doznał awarii i mistrzostwa były praktycznie rozstrzygnięte. Teraz Brabham musiał tylko dojechać do mety, by stać się pierwszym australijskim mistrzem świata.
Dojechanie do mety miało się jednak okazać zadaniem trudniejszym niż mogło się wydawać. Na kilka okrążeń przed metą stało się jasne, że może nie starczyć mu paliwa. McLaren na początku też zwolnił, ale team wkrótce zaczął dawać mu znaki, by wyprzedził zespołowego kolegę. Do prowadzącej dwójki zbliżał się Maurice Trintignant w Cooperze teamu Roba Walkera. McLaren podjął więc walkę i zapewnił kibicom pasjonującą końcówkę wyścigu.
McLaren ukończył wyścig o zaledwie 0,6 sekundy przed Trintignantem, co było zdecydowanie najmniejszą przewagą w całym sezonie, stając się na długie lata najmłodszym zwycięzcą w historii F1.
Teraz na mecie czekano na Brabhama. Australijczykowi benzyna skończyła się na ostatnich metrach. Ostatecznie udało mu się przepchnąć samochód przez linię mety i zdobyć czwarte miejsce. Brabham skończył wyczerpujący wyścig pchając samochód pod górkę. Upadł na tor z wycieńczenia, ale jego wysiłek był zbędny. Brooks potrzebował zwycięstwa, a przyjechał na metę trzeci, trzy minuty za McLarenem. Tak oto Jack Brabham zdobył swoje pierwsze mistrzostwo i zarazem pierwsze w historii F1 mistrzostwo dla samochodu z centralnie umieszczonym silnikiem.
Chcesz czytać więcej artykułów z cyklu Słynne wyścigi? Postaw nam kawę!