Po sezonie 2014, w którym Mercedes całkowicie zdominował rywalizację, Formuła 1 bardzo potrzebowała jakiegoś sygnału, że można tej dominacji zagrozić. Po pierwszym wyścigu sezonu 2015 w Australii wydawało się, że nie ma na to żadnych szans. Wtedy jednak, zupełnie niespodziewanie dla wszystkich, w Malezji nastąpił triumfalny powrót Ferrari.
Grand Prix Hiszpanii 2013 to ostatnie zwycięstwo Fernando Alonso dla Ferrari. Od tamtej pory, do początku sezonu 2015 jedynie Red Bull i Mercedes wygrywały. Zero zwycięstw i jedno miejsce na podium w 2014, to był najgorszy wynik Ferrari od koszmarnego sezonu 1980, który zapoczątkował dwie dekady bez mistrzostwa świata kierowców. Jednak sytuacja z 2014 przypominała też sezon 1993. Ostatni sezon bez zwycięstwa przed erą Jeana Todta. To właśnie w 1993 roku rozpoczęły się rządy Francuza w Maranello. W 1994 Ferrari znów wygrywało, w 1996 pozyskało Michaela Schumachera. W 1997 walczyło o mistrzostwo, w 1999 było mistrzem konstruktorów, a w 2000 Schumacher był mistrzem świata. To była długa droga na szczyt. Tym razem Ferrari nie czekało trzy lata by pozyskać szybkiego Niemca, który odmieni zespół.
Porównania z Schumacherem nasuwały się same i nie chodziło tylko o narodowość Vettela. Raikonnen i Alonso przychodzili do Ferrari, by zastąpić Schumachera i kontynuować marsz po kolejne mistrzostwa. Vettel przyszedł do Ferrari, kiedy było na dnie, by przywrócić mu dawną świetność.
Już po kwalifikacjach w Malezji trudno było nie zwrócić uwagi na formę Ferrari. Vettel rozdzielił Mercedesy, wyprzedzając Nico Rosberga. Wszyscy byli jednak pewni, że w wyścigu dwa pierwsze miejsca są zarezerwowane dla Mercedesa.
Na starcie Sebastian, nie tylko nie dał się wyprzedzić Rosbergowi, ale, co było znacznie bardziej szokujące, zaczął się od niego oddalać. A potem, na trzecim okrążeniu, Markus Ericsson zakopał swojego Saubera w piasku na pierwszym zakręcie.
Ericsson był dotąd traktowany jako uosobienie płacącego kierowcy. Jego wyniki w Caterhamie były mocno niezadowalające, ale Sauber był gotowy na sądową batalię by tylko zapewnić sobie jego kontrakt. W Australii, mimo dobrego wyniku, był cieniem swojego kolegi z teamu, Felipe Nasra. Wiele wskazywało na to, że w Malezji ten obraz się zmieni. Ericsson zdominował Nasra we wszystkich sesjach treningowych, a w kwalifikacjach uzyskał rewelacyjną 10 pozycję. To on był jedyną nadzieją Saubera na punkty. Jednak już na początku wyścigu jego niezdarny manewr wyprzedzania był przyczyną pojawienia się samochodu bezpieczeństwa.
Gdy safety car wyjechał na tor, niemal wszyscy ustawili się w kolejce do boksu. Oba Mercedesy również podjęły tę decyzję. Mercedes przyjechał do Malezji jako murowany kandydat do mistrzostwa. Zespół, który dominował w każdym wyścigu, a nawet każdej sesji treningowej od niepamiętnych czasów. Vettel co prawda zepchnął w sobotę Rosberga na trzecie pole startowe, ale wszyscy przypisywali tę anomalię deszczowej sesji kwalifikacyjnej. Co prawda Vettel przez pierwsze okrążenia dotrzymywał Hamiltonowi kroku, ale w teamie Mercedesa panował spokój. Zespół był skoncentrowany na sobie. Zbliżało się pierwsze okienko dla kierowców jadących na trzy pit stopy, decyzja była oczywista. Mercedesy ustawiły się w kolejce do serwisu. Co prawda ryzykowali stratę kilku pozycji na torze, ale pamiętali wyczyny Lewisa w zeszłym roku w Hockenheim i na Węgrzech. Na tak szerokim i sprzyjającym wyprzedzaniu torze jak ten w Malezji wyprzedzenie kilku wolniejszych kierowców nie powinno być problemem. Nie było powodu do niepokoju.
Jednak już niewiele ponad godzinę w teamie z Maranello wybuchł szał radości. Wykończony i uradowany Vettel z trudem powstrzymywał wzruszenie słuchając włoskiego hymnu na najwyższym stopniu podium. Co takiego stało się w międzyczasie? Czy kierowcy Mercedesa zderzyli się jak w Grand Prix Belgii w poprzednim sezonie? Może oba samochody uległy awarii, jak podczas ostatniego wyścigu w Kanadzie? Nic z tych rzeczy. Stało się coś o wiele bardziej sensacyjnego. Tego dnia Ferrari było szybsze.
W Ferrari wiedziano, że ich szansą jest jazda na dwie zmiany opon, realizowali swoją strategię konsekwentnie i okazało się, że zadziałała. Wygrali ten wyścig zdecydowanie i bez żadnych problemów. Wszystko ułożyło się idealnie. Samochód bezpieczeństwa też pojawił się w odpowiednim momencie. Kto wie, czy gdyby kierowcy Mercedesa nie utknęli za kilkoma wolniejszymi samochodami i mogli do maksimum wykorzystać swoją strategię, kolejność na mecie nie wyglądałaby inaczej.
Gdy Lewis Hamilton przebił się po pierwszym pit stopie na drugie miejsce miał do Vettela 10 sekund straty i prawie cały wyścig, by tę stratę nadrobić. Na mecie jego strata wynosiła 8,5 sekundy. To pokazywało, że Mercedes w malezyjskim upale nie był wstanie tak dobrze jak Ferrari używać opon. Mimo jazdy na trzy stopy tempo nie było wystarczająco dobre, by dogonić Vettela. Niemiec podkreślał po wyścigu do znudzenia, że to pierwszy raz w erze dominacji Mercedesa, gdy Lewis i Nico zostali pokonani w uczciwej walce. Gdy w zeszłym roku triumfował Ricciardo, Mercedes przegrywał sam ze sobą. W Malezji Mercedes przegrał z Ferrari.
Gdy Vettel zmienił w końcu opony szybko dogonił i wyprzedził najpierw Rosberga, który nie stawiał oporu, widząc, że nie ma szans, a potem Hamiltona, który natychmiast zareagował zmieniając opony po raz drugi. W tym momencie więc Vettel miał nad nim cały pit stop przewagi. Lewis zaczął nadrabiać straty, ale Ferrari radziło sobie z oponami na tyle dobrze, że przed ostatnim pit stopem Seb miał odpowiednią przewagę nad Rosbergiem, by wyjechać przed nim. To było kluczowe. Właśnie przyblokowanie Vettela przez Nico było ostatnią nadzieją Mercedesa, choć i tak pewnie niewiele by dało. Mercedes już wtedy musiał ostatecznie pogodzić się z faktem, że tego dnia nie wygrają. To był dzień odrodzonego Ferrari.
Podobnie jak Schumacher razem z Todtem, teraz Vettel i nowy szef zespołu Fabrizio Arrivabene nadali zespołowi nową tożsamość. Wydawało się, że w Ferrari znowu po wielu latach wszystko jest na swoim miejscu. Nikt nie spodziewał się, że zmiany przyniosą efekt tak szybko. Arrivabene wszedł w role opiekuńczego ojca i robił wszystko by podkreślać, że Ferrari to zespół. Śpiewał hymn razem z mechanikami, razem z nimi udzielał telewizyjnych wywiadów. Potrafił mobilizować, ale też dawać przestrzeń, by każdy w teamie robił to co umie najlepiej. To było coś więcej niż PR. To nie nowy wizerunek, to była nowa tożsamość. Vettel także wiedział jak bardzo to jest ważne. Czytał o tym jako nastolatek, kiedy śledził karierę swojego idola. Schumacher wiedział jak budować atmosferę w zespole. Mechanicy daliby się za niego pokroić. Teraz kochali Vettela i dali się ponieść entuzjazmowi chwili. Na fali tego sukcesu można było wiele osiągnąć. Cały team był zjednoczony i trudno się dziwić. To ludzie, których łączyło to, że wszyscy mieli coś do udowodnienia.
Vettel pasował do Ferrari, bo znalazł się w podobnej sytuacji co jego nowy team. Po fali bezprecedensowych sukcesów, przyszły porażki. Nie chciał być następnym Alonso, marzył by stać się dla Ferrari następnym Schumacherem. Z pewnością to właśnie o Michaelu, swoim idolu z dzieciństwa myślał na podium, kiedy dyrygował rozradowanymi mechanikami w takt włoskiego hymnu. Emocje musiały być niezwykle silne, bo Seb z pewnością nie spodziewał się, że tak szybko przyjdzie mu doświadczyć, co znaczy wygrywać dla Ferrari. Nikt się tego nie spodziewał.
O ile kierowca Saubera pomógł Vettelowi, to kierowcy tego teamu zniszczyli doszczętnie wyścig drugiemu kierowcy Scuderii. Kimi Raikonnen skończył kwalifikację w Q2 po tym jak na swoim szybkim okrążeniu utknął za Ericssonem, a potem na początku wyścigu, gdy zaczął przesuwać się do przodu, Nasr przebił mu tylną oponę. Samochód bezpieczeństwa umożliwił Kimiemu dogonienie stawki i przebicie się na czwarte miejsce. Takie ataki z końca stawki zarezerwowane są dla kierowców z najsilniejszych teamów. Takich, które walczą o mistrzostwo. Zwłaszcza fakt pokonania obu Williamsów, musiał robić wrażenie. Pokazywał, że dobre wyniki Ferrari to coś znacznie więcej niż zbieg okoliczności.
Grand Prix Malezji miało też drugiego bohatera. Był nim siedemnastoletni Max Verstappen, który dojechał na doskonałym siódmym miejscu. Można oczywiście umniejszać ten sukces zwracając uwagę na to, że Toro Rosso było od początku sezonu w niespodziewanie świetnej formie, podczas gdy wiele innych zespołów miało problemy, a partner z zespołu Carlos Sainz miał utrudnione zadanie, z powodu odległej pozycji startowej, ale fakty były jednoznaczne. Verstappen pokonał w Malezji wszystkich oprócz kierowców trzech najlepszych teamów, Mercedesa, Ferrari i Williamsa. Forma zespołu też musiała być po części zasługą pracy kierowców. Zaskakujące jak ludzie z tak małym doświadczeniem mogą tak bardzo pomóc swojemu teamowi. Pokonanie McLarena, Force India, Saubera, Lotusa i przede wszystkim Red Bulla, to był ogromny sukces teamu z Faenzy. Twarzą tego sukcesu był Verstappen a obrazem, który zapamiętany został na długo, był sposób, w jaki wyprzedził Daniela Ricciardo. Wyprzedził go jak stary wyjadacz. Spokojnie i bezbłędnie. Co prawda przy jednej ze zmian opon omal nie rozbił się wjeżdżając do boksu, ale o tym akurat wszyscy bardzo szybko zapomnieli.
Po nudnym Grand Prix Australii, w Malezji kibice zyskali nadzieję na emocje, nie tylko w sezonie 2015, ale na najbliższe kilka sezonów. Tą nadzieję dali im odnowione Ferrari i młodzi kierowcy Toro Rosso. Wydawało się, że Vettel jest na najlepszej drodze, by walczyć z Ferrari o mistrzostwa. Parę lat później rzeczywiście tak się stało. Niestety ta historia nie miała happy endu. Sebastian nigdy nie zdobył upragnionego mistrzostwa w czerwonym samochodzie, a jego ostatnie lata w Ferrari były pasmem rozczarowań.
Chcesz czytać więcej artykułów z cyklu Słynne wyścigi? Postaw nam kawę!