Wielokrotnie narzekano na zbyt wąski, zbyt krótki i zbyt przestarzały Hungaroring, ale z roku na rok na tle bardziej nowoczesnych obiektów stawał się atrakcyjną odmianą, coraz bardziej lubianą przez kierowców. Aż w końcu stał się niepostrzeżenie jednym z klasycznych torów. Wyścig z 2015 roku potwierdził jego szczególny charakter. To było już trzydzieste Grand Prix Węgier. Było to najbardziej nieprzewidywalne Grand Prix w tamtym sezonie. Jak za dawnych lat kierowcy, by uzyskać dobry rezultat, musieli stawić czoła wielu przeciwnościom. Awarie, kraksy, kary, w tym wyścigu niczego nie zabrakło.
Kierowcy przyjechali na Węgry w trudnym dla Formuły 1 momencie. To był pierwszy wyścig po śmierci Julesa Bianchiego. Od tragicznego wypadku na torze Suzuka minęło 9 miesięcy, pierwszy szok Formuła 1 miała już dawno za sobą, ale tragiczne zakończenie długiej walki o życie, musiało sprawić na wszystkich przygnębiające wrażenie. Mimo że szanse nie były wielkie i malały z każdym dniem, liczni przyjaciele i fani Bianchiego do końca wierzyli w cud. To była pierwsza śmierć w Formule 1 od dwóch dekad. Podczas pogrzebu, który odbył się ledwie parę dni wcześniej, trumnę nieśli inni kierowcy. To tragiczne wydarzenie musiało zaciążyć nad atmosferą wyścigu.
Węgry to szczególny tor. Przypomina Monako. Silnik nie odgrywa tu takiej roli jak gdzie indziej. To dawało szansę Red Bullowi na nawiązanie walki z Williamsem i Ferrari, a Toro Rosso i McLaren na zdystansowanie polegających na silnikach Mercedesa samochodów Lotusa i Force India. Tylko fabryczny zespół Mercedesa jak zawsze wydawał się nie zagrożony.
McLaren szybko zaliczył zderzenie z twardą rzeczywistością, kiedy Jenson Button odpadł w Q1 z powodu awarii ERS. W Q2 zepsuty samochód Fernando Alonso spowodował czerwoną flagę. Fernando robił wszystko by zapchnąć go do boksu. Jego starania wzbudziły entuzjazm na trybunach, ale nastroje w boksie McLarena były zgoła odmienne. Poświęcenie Alonso nic zresztą nie dało. Według przepisu, który Hiszpan nazwał potem dziwnym, samochód musi dotrzeć do boksu o własnych siłach.
Inne przepowiednie się sprawdziły. Red Bulle nawiązały walkę z Williamsami w Q2. W Q3 Danielowi Ricciardo udało się jeszcze wyprzedzić Kimiego Raikkonena. Max Verstappen zostawił w pokonanym polu Lotusy i Force India awansując do Q3. Nie udało się to jednak drugiemu zawodnikowi Toro Rosso, Carlosowi Sainzowi.
Lewis Hamilton był najszybszy przez cały weekend. W Q3 pokonał narzekającego na balans samochodu Nico Rosberga o 4 dziesiąte sekundy. Zanosiło się na piąte zwycięstwo Lewisa na Węgrzech.
Niedziela przywitała kierowców wyjątkowo zimną pogodą. Kierowcy dostali zezwolenie na zmiany niektórych ustawień z powodu ponad dziesięciostopniowej różnicy temperatur w porównaniu z sobotą. W tych warunkach nikt jednak nie mógł do końca przewidzieć zachowania swojego samochodu.
Przed wyścigiem kierowcy wraz z rodziną Julesa Bianchiego uczcili jego pamięć minutą ciszy. Ta wzruszająca ceremonia musiała pozostawić emocjonalny ślad na kierowcach. Może z jej powodu nieco rozkojarzony przyjaciel Bianchiego Felipe Massa nieprawidłowo ustawił się na swoim polu startowym, co spowodowało dodatkowe okrążenie rozgrzewkowe i karę pięciosekundowego postoju w boksie dla Felipe.
Start Mercedesów był równie fatalny co trzy tygodnie wcześniej na Silverstone. Tym razem nie Williamsy, ale kierowcy Ferrari, startujący z trzeciego i piątego miejsca, wykorzystali słabość srebrnych strzał, wychodząc na pierwsze miejsca. Sebastian Vettel prowadził, Kimi był drugi.
Jednak był to dopiero początek problemów Mercedesa. Już na pierwszym okrążeniu Hamilton postanowił wyprzedzić Rosberga po zewnętrznej na wejściu w szykanę. Ten ekscentryczny pomysł zakończył się niezdarnym i gwałtownym hamowaniem oraz wycieczką na pobocze, gdy Lewis starał się uniknąć zderzenia z zespołowym kolega. Narzekał potem na Rosberga, że ten wykonał nieprzepisowe dwa manewry i nie zostawił mu odpowiednio dużo miejsca, ale nie miał racji. Hamilton popełnił błąd i miał szczęście, że nie spowodował kolizji. Spadł na dziesiąte miejsce po manewrze, który nie miał żadnych szans powodzenia.
Dwa czerwone samochody niespodziewanie zaczęły szybko oddalać się od reszty stawki. Rosberg wyglądał bardzo słabo na tle Ferrari, ale na szczęście dla niego Hamilton musiał przedostać się z dziesiątego miejsca żeby mu zagrozić. Start Ricciardo również był fatalny, dodatkowo w pierwszym zakręcie zaliczył kolizję z Valtterim Bottasem. Potem jednak odzyskał właściwe tempo i mający problemy z oponami Daniił Kwiat dostał polecenie przepuszczenia go. Ricciardo następnie szybko poradził sobie z Nico Hulkenbergiem i zameldował się na piątym miejscu za Bottasem.
Rosberg nie miał dobrze ustawionego samochodu i był poganiany przez inżynierów. Lewis za to, po początkowych problemach z wyprzedzeniem Massy, radził sobie coraz lepiej z wyprzedzaniem. Przedłużył pierwszy stint, wykorzystując wolny tor do wykręcania bardzo dobrych czasów i po pierwszej serii zjazdów do boksu znalazł się na piątym miejscu, tuż po wyjeździe odpierając atak Bottasa, który stracił dużo na wczesnym pit stopie.
Lewis następnie szybko poradził sobie z Ricciardo. Miał teraz 16 sekund straty do Rosberga, ale wkrótce ta przewaga szybko zaczęła topnieć. Moment, kiedy dogoni Nico zbliżał się nieuchronnie. Wcześniej jednak problemy zaczął zgłaszać Kimi. System MGU- K odmówił posłuszeństwa. Jego tempo znacznie spadło i jego przewaga nad Mercedesami zaczęła mocno topnieć.
Przełomowy moment wyścigu nastąpił na czterdziestym trzecim z sześćdziesięciu dziewięciu okrążeń, kiedy Hulkenberg wyjątkowo spokojnie zameldował przez radio, że coś popsuło się z przednim skrzydłem. Niespodziewanie spokojnie, biorąc pod uwagę, że chwilę wcześniej ze sporą siłą wbił się w barierę z opon na końcu prostej. Było to arcydzieło niedopowiedzenia, jak mawiał Murray Walker, awaria skrzydła w najszybszym puncie toru to koszmar każdego kierowcy.
Na torze pojawił się wirtualny samochód bezpieczeństwa. Wszyscy, którzy jeszcze nie dokonali drugiej zmiany opon, wykorzystali ten moment. Szybko jednak okazało się, że konieczny będzie prawdziwy safety car. Na prostej leżało mnóstwo odłamków z przedniego skrzydła Force India.
Prawdziwy samochód bezpieczeństwa był fatalną informacją dla Ferrari. Zwłaszcza Raikkonen, mający problemy z samochodem, wydawał się skazany na pożarcie. Ferrari nie było tak szybkie na twardszych oponach, więc zwycięstwo wydawało się zagrożone. Rosbergowi też jednak założono twardsze ogumienie, mimo że nie był do tego zmuszony. Obawiano się, że bardziej miękka mieszanka nie przetrwa. W tej sytuacji Hamilton i Ricciardo szykowali się do ataku. Obaj mieli jeszcze nadzieję na zwycięstwo i prawie dwadzieścia okrążeń nadziei.
Jednak wtedy Hamilton jeszcze raz potwierdził, że to nie jest jego dzień. Zaspał przy restarcie i naraził się na atak Ricciardo po zewnętrznej pierwszego zakrętu. Potem spanikował nieco widząc, że Rosberg od razu wyprzedza Kimiego. Zablokował koła i brutalnie wpakował się w Ricciardo. Na skutek tego wydarzenia czekały go dwa przejazdy przez boksy. Jeden by zmienić skrzydło, drugi za karę. Po drodze do boksu zdołał skomplikować jeszcze wyścig Bottasa, który złapał gumę po kolizji z Verstappenem, gdy obaj starali się wyprzedzić uszkodzonego Mercedesa. Kimi wycofał się niedługo później.
Wszystko to było wodą na młyn dla zespołu McLarena. Brytyjski zespół po fatalnych kwalifikacjach liczył na potknięcia innych i się nie przeliczył. Felipe Massa dostał dotkliwą karę już na początku wyścigu. Sergio Perez najpierw został wyrzucony z toru przez Pastora Maldonado, potem skierowano go do boksu, by, po awarii Hulkenberga, na wszelki wypadek zmienić mu przednie skrzydło na starsza wersję, a w końcu zakończył wyścig z powodu problemów z hamulcami. Maldonado pobił swój prywatny rekord (chyba) dostając trzy kary w jednym wyścigu. Jego zespołowy partner Grosjean również nie uniknął kary. Carlos Sainz wycofał się z powodu awarii. McLareny przebijały się przez to na coraz wyższe pozycje, a to nie był jeszcze koniec dobrych dla nich wiadomości.
Po kolizjach Hamiltona i Bottasa wydawało się, że walkę o zwycięstwo stoczą dwaj Niemcy. Niespodziewanie jednak to Red Bulle na trzeciej i czwartej pozycji okazały się najszybsze w tym fragmencie wyścigu. Red Bull jako jedyny zdołał zachować jeden zestaw nieużywanych opon po kwalifikacjach i teraz to miało zaprocentować. Ricciardo szybko zbliżał się do Rosberga, ale wyprzedzanie mogło okazać się znacznie trudniejsze. Zbliżenie się do Mercedesa na prostej okazało się bardzo trudnym zadaniem, a okrążeń do końca pozostawało coraz mniej. Daniel był przekonany, że ma autentyczna szansę na zwycięstwo jeśli tylko wyprzedzi Nico. Wyścig układał się dla niego bardzo podobnie jak w zeszłym roku, gdy w końcówce zbliżał się do Hamiltona i Alonso.
Ricciardo nie miał nic do stracenia, zaryzykował i ryzyko prawie się opłaciło. Mimo, że na końcu prostej wydawał się być zbyt daleko by myśleć o wyprzedzaniu, zdecydował się na desperacki atak w stylu kamikadze. Udało się utrzymać na torze, ale Rosberg skontrował przy wyjściu z zakrętu. Z perspektywy czasu lepiej byłoby gdyby odpuścił. Wtedy właśnie doszło do kluczowej dla losów wyścigu kolizji, która została uznana za zwykły wyścigowy incydent, a która znacznie więcej kosztowała Nico. Ricciardo spadł na trzecie miejsce po zmianie skrzydła, Rosberg po przejechaniu całego okrążenia z przebitą oponą musiał się zadowolić miejscem ósmym i pogodzić ze stratą niepowtarzalnej szansy na zbliżenie się do Hamiltona.
Obaj kierowcy Mercedesa sprawiali po wyścigu wrażenie przygnębionych. Stracili szansę na pobicie wieloletniego rekordu Ferrari dotyczącego kolejnych finiszy obydwu kierowców na podium. Ale to raczej nie był powód ich zmartwień. Rosberg wiedział, jak wielką szansę stracił. Czekał na wyścig, w którym Lewis będzie miał problemy, by nadrobić stratę i wrócić do gry, od początku sezonu. Kiedy wreszcie się doczekał zmarnował szansę. Po wyścigu winił Ricciardo. Nico rzeczywiście wygrał ten zakręt i tor jazdy powinien należeć do niego. Australijczyk uważał z kolei, że nie miał gdzie uciekać.
Hamilton za to nie miał żadnych usprawiedliwień. Miał najszybszy samochód i przegrał przez własne błędy. Nie był to z pewnością występ godny mistrza świata. Mimo prowadzenia w mistrzostwach, obaj kierowcy Mercedesa jechali na wakacje w nienajlepszych humorach.
Na staromodnym torze na Węgrzech dostaliśmy nieprzewidywalny wyścig w starym stylu. W tym wyścigu nikt, oprócz Vettela nie ustrzegł się błędów bądź technicznych problemów. Niektórzy potrafili je przetrwać. Kwiat i Verstappen, na których nałożone zostały przez stewardów kary, myśleli, że to koniec ich nadziei na dobry rezultat, mimo to osiągnęli najlepsze pozycje w dotychczasowej karierze. Młody Rosjanin powiedział na podium, że ten wyścig nauczył go, co znaczy nigdy się nie poddawać. Trzeci na podium Ricciardo, który stwierdził, że ten wynik jest dla niego jak zwycięstwo, również wiele przeszedł. Jego samochód wytrzymał trzy kolizje w pierwszym zakręcie. Z Bottasem, Hamiltonem i Rosbergiem. Na czwartym miejscu na metę przyjechał Verstappen, a piąty był Alonso, który wywalczył najlepszy w tym bardzo trudnym sezonie wynik dla McLarena-Hondy.
Był jednak w tym wyścigu jeden kierowca, którego ominęły jakiekolwiek problemy. Sebastian Vettel zaliczył perfekcyjny wyścig w stylu Michaela Schumachera. Vettel i Ferrari zadedykowali zwycięstwo Julesowi Bianchi. Gdyby nie tragiczny wypadek w Japonii Jules z pewnością świętowałby razem z resztą teamu, być może nawet stał na podium. Miał być następną gwiazdą Ferrari.
Niezwykle emocjonujący wyścig, który nieomal zakończył się podwójnym zwycięstwem Ferrari był godnym upamiętnieniem wspaniałego kierowcy jakim był Jules. Dał też Formule 1 sporo nadziei w tym trudnym dla sportu momencie.
Chcesz czytać więcej artykułów z cyklu Słynne wyścigi? Postaw nam kawę!