Kierowca (nie)jednego sezonu: pech, tytuł i tragedia kariery Jochena Rindta

Karl Jochen Rindt jest jedynym pośmiertnym mistrzem świata w historii Formuły 1. Austriak całkowicie zdominował rywalizację w sezonie 1970, podczas którego tragicznie zginął. Jego przewaga była na tyle wysoka, że konkurencja nie była w stanie mu zagrozić w odebraniu tytułu. Z tego go zapamiętano, ale jaki był na przestrzeni całej swojej kariery? Kierowca jednego sezonu, czy ktoś więcej? Jego kariera to opowieść o tym, że awarie potrafią wypaczyć niejedną statystykę.

Gorąca krew

Urodzony 18 kwietnia 1942 roku w Mainz przyszły mistrz świata nie miał łatwej młodości. Kiedy miał 15 miesięcy jego rodzice zginęli podczas nalotu bombowego wojsk alianckich. Dlatego był wychowywany przez dziadków. Okres dorastania pokazał jak brawurową jest osobą. Poważne złamanie kości udowej na nartach skończyło się kilkoma operacjami, po których lewa noga była krótsza o 4 cm od prawej. Razem z przyjaciółmi był zamieszany w wiele przygód: pozytywnych i negatywnych. Jako uczeń był problemowy, ale wspólne (i niebezpieczne) przygody motocrossowe sprawiły, że zainteresował się ściganiem.

Od babci do Formuły 1

Dziewiętnastoletni Jochen swój pierwszy wyścig przejechał w aucie własnej babci. Temperament z życia prywatnego przeniósł do motosportu, co najlepiej odzwierciedla dyskwalifikacja spowodowana zbyt agresywną jazdą. Na szczęście dalej było już tylko lepiej, gdyż znalazł odpowiednią ilość opanowania do swojego stylu jazdy, co pomogło mu wyciskać wszystkie soki z kolejnych maszyn.

Przebijał się błyskawicznie przez serie juniorskie, by już w 1965 roku zostać podstawowym kierowcą zespołu Coopera w Formule 1. Swój debiut zaliczył rok wcześniej, podczas zmagań w swoim rodzinnym kraju, dla zespołu Roba Walkera: spadkobiercy słynnego producenta Whiskey. Pierwszy sezon dla Coopera zakończył się tylko czterema punktami, ale ten słabszy sezon w dobry sposób zamaskowało zwycięstwo w 24-godzinnyścigu Le Mans.

Trzecie miejsce w 1966

Sezon 1966 był udany dla Rindta, który zajął trzecie miejsce w klasyfikacji generalnej. Był to sezon zdominowany przez Jacka Brabhama i jego zespół, dzięki czemu Brytyjczyk został jedynym w historii mistrzem świata, za kierownicą bolidu swojej własnej ekipy. Trzecie miejsce Rindta polegało na solidności i niezawodności. Trzykrotnie plasował się na podium i tylko on oraz wspomniany Brabham w tym liczącym 9 wyścigów sezonie punktowali sześciokrotnie.

To nie pozwoliło kierowcy Coopera wyprzedzić swojego zespołowego kolegi Johna Surteesa, który został wicemistrzem. Była to jednak bardzo dobra pozycja, jak na kierowcę, który nie wygrał wyścigu w tamtym roku, gdyż za nim znaleźli się pozostali zwycięzcy niż czołowa dwójka, czyli Jim Clark, Jackie Stewart i Ludovico Scarfiotti.

Awarie, które zniszczyły dwa lata

Bolidy, którymi Jochen Rindt ścigał się w latach 1967 i 1968 nie należały do najlepszych, ale były całkiem dobre, czego najlepszym dowodem było zdobycie dwóch pole position bolidem Brabhama BT26. Niestety w niedzielę szansy na dobre rezultaty niszczyły liczne awarie. W przeciągu tych dwóch lat Austriak przekroczył linię mety tylko cztery razy. Warto przy tym zaznaczyć, że każdy z tych finiszy był dobry, gdyż zdobył wtedy dwa trzecie i dwa czwarte miejsca.

Najlepszy w F2 bez tytułu, czyli o specyfice dawnych czasów

W przeszłości kierowcy Formuły 1 startowali równolegle w Formule 2. Powodów było kilka, ale przytoczę trzy główne. Podstawowym z nich było przede wszystkim zdobycie dodatkowego, cennego doświadczenia. Drugim było urozmaicenie swojego czasu, gdyż sezon F1 liczył tylko kilkanaście rund, więc kierowcy znajdowali sobie inne wyzwania. Ostatnim wartym wspomnienia jest zupełne inne podejście do relacji kierowca-pracodawca. Dzisiaj wielu kierowców (a zwłaszcza podstawowi kierowcy F1) ścigają się głównie w jednej serii, z ewentualnymi gościnnymi występami gdzieś indziej. W przeszłości w padoku gościło wiele zespołów prywatnych, zawodniczy nie byli przywiązani kontaktami tak, jak dziś, przechodziło od zespołu do zespołu z wyścigu na wyścig, więc ogólnie mówiąc było więcej luzu w kierowaniu swoją karierą.

Dlatego wielu kierowców Formuły 1 wystartowało w sezonie 1967 Formuły 2. Był to sezon zdominowany przez Jochena Rindta, który wygrał 5 na 10 rozegranych wyścigów niższej serii. W normalnej sytuacji powinien zostać mistrzem Formuły 2, ale specyfika tych czasów nie ograniczała się tylko do kierowców, ale także do punktacji i klasyfikacji generalnej. Zawodnicy, którzy regularnie startowali w Formule 1, byli wykluczeni, jeżeli chodzi o zapisywanie dorobków punktowych w klasyfikacji generalnej. Z tego powodu tytuł przyznano Jackiemu Ickxowi, a Jochen musiał obejść się smakiem.

To mógł być rok 1969

Lotus pod koniec 60. XX wieku wystawiał do rywalizacji przeważnie trzech, a czasami czterech kierowców. Po śmierci dwukrotnego mistrza świata Jima Clarka potrzebował kierowcy, który jest w stanie zastąpić powstałą lukę. Ich wzrok padł na Rinta, który związał się z tym zespołem.

Nowy nabytek Colina Champana ukończył sezon 1969 na czwartej pozycji w klasyfikacji generalnej. Mogło być znacznie lepiej, ale także tym razem przeszkodziły przeciwności losu. Poza nieliczącym się Jackie Oliverem był kierowcą z największą liczbą nieukończonych wyścigów, bo aż sześciokrotnie nie przekroczył linii mety. Punktował tylko cztery razy, zdobywając trzy podia w tym swoje pierwsze zwycięstwo w karierze podczas GP USA.

Pięciokrotnie sięgał po pole position, a w 9 z 10 przejechanych kwalifikacji był w pierwszej trójce. To pokazuje, jak szybkim był kierowcą, któremu brakowało szczęścia podczas niedzielnych zmagań, a do tych wszystkich okoliczności warto jeszcze dodać GP Monako, w którym kierowca Lotusa w ogóle nie wziął udziału.

Mistrzowski sezon ostatni

Początkowa część sezonu przypominała standardowy sezon w wykonaniu Rindta. W pierwszych czterech wyścigach, na skutek awarii, udało mu się zapunktować tylko jeden raz, wygrywając w fantastycznym stylu Grand Prix Monako. Po niwelowaniu strat, w pogoni za Jackiem Brabhamem, udało mu się zdobyć prowadzenie na ostatnim zakręcie ostatniego okrążenia, po prostym błędzie trzykrotnego mistrza świata.

Wtedy los zwrócił się ku niemu, jakby chciał odpłacić poprzednie niepowodzenia. Austriacki kierowca wygrał cztery następne wyścigi: w Holandii, Francji, Wielkiej Brytanii i Niemczech, co dało mu fantastyczny rezultat 5 wygranych w 8 wyścigach, 45 punktów w klasyfikacji generalnej i 20 punktów przewagi nad Jackiem Brabhamem.

Po wyścigu na niemieckim torze Hockenheim do końca sezonu pozostało jeszcze pięć wyścigów, co mogło pomóc rywalom kierowcy Lotusa w dogonieniu go w klasyfikacji generalnej. W swoim domowym wyścigu zaliczył słaby start z pole position, a na 21. okrążeniu ponownie doszło do awarii, która uniemożliwiła mu ukończenie wyścigu. To był także jego ostatni start w Formule 1, gdyż następnym torem, do którego zawitała królowa motosportu, była Monza.

Tragiczna śmierć

W przeszłości bolidy nie posiadały tylnego skrzydła, które w obecnych maszynach jest niezbędne. Rok 1970 był tym, gdzie Formuła 1 stanęła na rozdrożu tych dwóch rozwiązań technicznych. Z tego powodu, w zależności od wyścigu i preferencji kierowcy, tylne skrzydło montowano do samochodu, albo nie. Jochen Rindt zdecydował się z niego zrezygnować podczas Grand Prix Włoch, licząc na lepsze prędkości, które umożliwiał tor Monza.

Ta decyzja miała oczywiste zalety, ale też wady. Bolid bez przyczepności wynikającej z dodatkowego docisku był bardzo niestabilny. To sprawiło, że podczas treningu, zbliżając się do zakrętu Parabolica, bolid Lotusa nagle skręcił w lewo i uderzył ze sporą siłą w barierę. Zginął w tym samym miejscu, gdzie dziewięć lat wcześniej jego idol z dzieciństwa: Wolfgang Von Trips.

Tytuł odebrał już pośmiertnie

Jochen Rindt był bardzo utalentowanym i szybkim kierowcą, który ostro walczył o uzyskiwanie jak najlepszych czasów. Ostatecznie dorobek jego kariery zakończył się na 10 pole position, 6 wygranych wyścigach, 13 miejscami na podium i potrójnym wykręceniem najszybszego okrążenia w wyścigu. Te rezultaty byłyby jeszcze lepsze, gdyby nie liczne awarie, których doznawał. Wziął udział w łącznie 60 wyścigach, ale w 37 nie przekroczył linii mety.

Całkowicie zdominował rywalizację w ostatnim roku swojego życia, w bardzo silnej stawce kierowców. Mimo iż w pięciu ostatnich wyścigach sezonu nie zdobył już żadnych punktów, to nawet po jego śmierci szanse na odebranie mu tytułu były matematyczne. Choć matematyka nie sprzyjała, to całkiem blisko pokonania lidera klasyfikacji generalnej był Jacky Ickx. Po tragicznym Grand Prix Włoch potrzebował wygranej w trzech ostatnich wyścigach, by wyprzedzić Austriaka o jeden punkt. Belg zwyciężył tylko dwa razy, dzięki czemu Jochen Rindt został jedynym pośmiertnym mistrzem świata w historii Formuły 1.

Nie przegap żadnej informacji. Obserwuj ŚwiatWyścigów.pl na Google News.

Postaw mi kawę na buycoffee.to
Pokaż komentarze