Niewinne Pogaduchy #6: Kończymy z martyrologią. Rośnie nam pokolenie mentalnych kozaków

Młodzi polscy kierowcy pokazali się na początku tego roku z najlepszej możliwej strony. W Hiszpanii mówi się o nowej, świetnej generacji Polaków, które może podbić motorsport. Co jednak istotne w tej dyscyplinie, do umiejętności dojeżdża głowa. I to jest dla mnie chyba ta najistotniejsza rzecz, która może sprawić, że ta banda przyniesie nam jeszcze wiele radości.

“Niestety”

Jeśli jest jakieś słowo, które bardzo dobrze pasuje do polskiego sportu i ogólnie naszego narodu, z pewnością byłoby to właśnie tych osiem liter z nagłówka. Na drugim miejscu – zaraz po nim – byłoby gdyby. One zresztą bardzo dobrze się ze sobą łączą:

Gdyby Błaszczykowski strzelił karnego, bylibyśmy mistrzami Europy.

Gdyby nie Ronde di Andora, Kubica byłby mistrzem w Ferrari.

Gdybyśmy strzelili w 3. minucie z Francją, to w Katarze weszlibyśmy do ćwierćfinału.

Ale niestety… i wszelkie powody. Czasem zresztą niestety pojawia się bez obecności gdyby. Skoczkowie narciarscy, szczypiorniści, ostatnio bardzo wiele razy to słowo padło podczas mistrzostw świata w darcie. A w motorsporcie przykładów też mieliśmy wiele, i to całkiem niedawno.

Niestety jest naszym słowem narodowym, które jest mocno zakorzenione w polskiej martyrologii. Wzdychamy do naszego męczeńskiego położenia Chrystusa Europy, który cierpi za grzechy świata. Karmimy tym kompleks mniejszości i zakładamy porażkę, która jest w naszym DNA. Polak nie może mieć fajnych rzeczy, jest fajnie, tylko nie u nas. A Polak Polakowi Polakiem. Ten kompleks mniejszości prowadzi kolejne generacje w tę samą stronę, choć wcale nie musi tak być.

Jestem być może trochę stronniczy, pisząc to z perspektywy generacji Z. I kłamstwem byłoby mydlenie oczu, że u moich rówieśników owe martyrologiczne podejście nie występuje. U wielu osób widzę jednak zdrowe podejście do patriotyzmu. Zdrowe, czyli nieprzesiąknięte odbieraniem szablą, biciem w tarabany i czczeniem najczarniejszych kart w historii Polski, a raczej dumą z tego, jaka jest Polska, jak bogata jest nasza kultura, jak unikalny jest nasz język i jak fajnymi ludźmi jesteśmy. A zamiast męczeństwa, tragiczną historię przekuwa się w wolę walki, wytrwałość i pewność, że niezależnie od sytuacji, wyjdziemy obronną ręką.

I cieszę się, że u nowej generacji polskich kierowców widać właśnie takie cechy. Piszę pod tezę? Być może; możliwe, że to tylko moja projekcja, którą właśnie próbuję Tobie, drogi czytelniku, narzucić. Ale przede wszystkim to czyny i zachowania moich rodaków popchnęły mnie do napisania tekstu w takim kontekście – nie musiałem dopasowywać go na siłę.

Szczęściu trzeba czasem pomóc, a czasem je sobie wyrwać

Zimowe serie być może nie będą w pełni oddawać specyfiki walki na pełnym dystansie sezonu, lecz z uwagi na skład, jaki gościł w stawce Spanish Winter Championship, zdecydowanie pozwolił na pierwszy sprawdzian sił. Maciej Gładysz i Jan Przyrowski zdali go celująco. Ich rewelacyjne tempo to jedno, ale warto zwrócić uwagę na jeszcze jedną kwestię – po raz pierwszy od dawna widziałem, by polscy sportowcy wygrali pod kątem mentalnym.

Zdecydowanie najbardziej jaskrawym przykładem był sprint Eurocup-4 w Portimao. Na pierwszym okrążeniu Janek Przyrowski został obrócony, spadł na szary koniec. Wielu kierowców po prostu odpuściłoby, ewentualnie skupiło się na nabijaniu kilometrów. Janek zamiast tego odpalił wszystkie rakiety, ruszył w szaleńczą pogoń i z 32. miejsca awansował na 9., wyrywając z tego wszystkiego punkcik! A po karach rywali wskoczył na P7. 

Owszem, pojawił się pierwiastek “niestety”, gdy Polak odpadł z finałowego wyścigu w Navarrze i musiał zadowolić się wicemistrzostwem. Ale odbił to sobie podczas pierwszego weekendu Hiszpańskiej F4 na Motorland Aragon – w pierwszym wyścigu co prawda stracił przednie skrzydło, lecz dwa kolejne wygrał w świetnym stylu. Tempem dominował nad rywalami, lecz finalizacja manewrów to inna sprawa. Kary dla Lammersa (x2) oraz Strauvena sprawiły jednak, że z Aragonii Janek wyjechał jako wicelider klasyfikacji generalnej.

Gładysz natomiast przystępował do ostatniej rundy Eurocup-3 Spanish Winter Championship jako wicelider, jednakże ze stratą aż 26 punktów do Mattii Colnaghiego. Tego samego, który rok temu pokonał go w F4. Co zrobił Maciek? Sieknął Wielki Szlem. Dla nieobeznanych z formułową terminologią, Wielki Szlem to kolejno: pole position, zwycięstwo, najszybsze okrążenie wyścigu i prowadzenie od początku do końca.

Drugi wyścig? P2 w kwalifikacjach i absolutna kontrola od początku do końca. Słabszy weekend Colnaghiego, który nie zdobył ani jednego punktu, wykorzystany do maksimum i ostateczny triumf w klasyfikacji generalnej. Przed tym weekendem Adam Gładysz, ojciec Maćka, pisał w komentarzu pod jednym z postów na moim portalu: "Trochę więcej optymizmu, wszystko jest możliwe" – właśnie takim mentalem powinni się wykazywać sportowcy. Dobrze, że Maciek ma kogoś, kto umie mu takie myślenie zaszczepić.

Złe wydarzenia przekuwać w oręż

Kłody pod nogi to część życia każdego z nas. Każdy sportowiec ma przed lub za sobą gorsze chwile, a każdy radzi sobie z nimi na różne sposoby. Stereotyp ojca, który byłby mistrzem świata, gdyby nie kontuzja w 87’ nie wziął się jednak znikąd. Lubimy marzyć o tym, co by było gdyby. Młodzi polscy kierowcy trudne chwile przekuwają jednak w dalszą motywację.

O Kubicy wspominać nie będę – jego powrót do F1 to coś nieprawdopodobnego. Ale wspominany Maciek Gładysz w grudniu połamał obie ręce i nie było wiadomo, czy duża część tego sezonu po prostu mu nie przepadnie. Pozbierał się po operacjach, wsiadł do bolidu i z buta zaczął dowozić.

Roman Biliński w zeszłym roku złamał trzy kręgi. Lekarze mówili mu, że może już w ogóle nie chodzić. Podczas jazdy nadal czuje ból. A gdy miałem okazję z nim rozmawiać, powiedział mi, że ten wypadek dodał mu tylko motywacji i odblokował jeszcze większe pokłady możliwości; pokazał mu, że może przejść przez wszystko. Roman wchodzi do F3 i robi niemałą sensację, bo tak należy opisać jego występ w Australii.

Można tu wspomnieć nawet o Kacprze Sztuce, który przecież także ma za sobą ciężki wypadek jeszcze w kartingu. Swoją drogą, tu też widać promyczek – weekend w Portimao w ramach E3-SWC był już naprawdę obiecujący.

Polacy w końcu są fighterami. Umiejętności idą w parze z mentalem. A przy okazji mają też trochę szczęścia, nawet gdy wiatr wali im piachem w oczy. Niech więc teraz wieje im pod narty, bo początek tego roku jest naprawdę obiecujący. I niech pamiętają, że mogą przenosić góry, jeśli tylko będą robić swoje. Bo po prostu im to wychodzi i mogą z dumą reprezentować Polskę.

A co najważniejsze, inspirować kolejne osoby, które będą patrzeć na nich z podziwem i uznaniem.

Nie przegap żadnej informacji. Obserwuj ŚwiatWyścigów.pl na Google News.

Postaw mi kawę na buycoffee.to
Pokaż komentarze