Felieton: Imola – czy można było tego uniknąć?

Ofiary śmiertelne, zalane miasta, przerwane mosty i… odwołane Grand Prix Emilii-Romanii. To tylko ułamek tego, co spowodowały obfite deszcze, które w ostatnich dniach nawiedziły region Bolonii oraz Imoli.

Zanim zespoły zdążyły przyjechać na Autodromo Enzo e Dino Ferrari, niejednokrotnie w sieci można było się natknąć na informacje o tym, że maj jest deszczowym miesiącem w tej części regionu i nikt nie wróży świetlanej przyszłości temu wyścigowi. Sytuacja stała się dramatyczna na początku tygodnia, gdzie opady deszczu osiągnęły rekordowe ilości, a 21 rzek wylało ze swojego koryta. Czy można było tego wszystkiego uniknąć? Oczywiście, że tak, ale jak to mówią… wszyscy są mądrzy po szkodzie.

2022

Zanim zaczniemy pisać o tym, co wydarzyło teraz, musimy się cofnąć do tego, co miało miejsce rok temu. Rok 2022 był bardzo gorący we Włoszech, a jak alarmowały różne organizacje ekologiczne i klimatyczne, zarejestrowano wówczas 310 ekstremalnych zjawisk pogodowych, które spowodowały śmierć 29 osób. Pod koniec listopada zginęło 12 osób w wyniku osunięcia się ziemi na wyspie Ischia. Niewiele lepiej było rok wcześniej. Wówczas Ispra, czyli włoska agencja do spraw środowiska, sporządziła raport, gdzie można przeczytać, że aż 7 423 gminy [prawie 94% całego kraju] było zagrożonych osunięciami ziemi, powodziami oraz erozją wybrzeża. Jednak już wówczas włoski rząd oraz politycy niewiele zrobili w kwestii zapobiegnięcia tego, co wydarzyło się teraz.

Początek maja, początek powodzi

Region Emilia-Romania już na początku maja został dotknięty powodziami i osunięciami ziemi. Wówczas zginęły dwie osoby, a prezydent regionu ER określił sytuację jako bezprecedensową. Już wtedy poziom rzeki Lamone zwiększył się o 10 metrów w ciągu 24 godzin, a na obszarze regionu Bolonia w dobę spadło 190 mm deszczu. Strażacy ewakuowali 500 osób, zamknięto szkoły, ruch pociągów został mocno zakłócony, a prezydent regionu już wtedy zwrócił się do włoskiego rządu o wprowadzenie stanu wyjątkowego. 3 maja aż 13 rzek miało stany czerwone, czyli najwyższe. Zanim to nastąpiło, region został nawiedzony przez suszę, która trwała dość długo, a taki stan spowodował, że wyschnięta ziemia nie była w stanie «pochłaniać» nadmiaru wody spadającej z chmur.

Na początku maja doszło również do zawalenia się nasypu wzdłuż rzeki Lamone w Faenzy, a sama rzeka zanotowała skok poziomu z metra [pomiar 2 maja], do 11 metrów dzień później.

Czy można było uniknąć tego wszystkiego?

Natura rządzi się swoimi prawami, siła wyższa, z którą nie można wygrać, ale… no właśnie – zawsze jest jakieś ale. Po pierwsze rotacja kalendarzem Formuły 1 nie raz i nie dwa pokazała już, że zjawiska pogodowe mogą bardzo utrudnić rozgrywanie wyścigu. Nie zawsze jest to oczywiste, ale tutaj nasuwa się jedno: skoro już od początku maja region, który miał przywitać kierowców F1 oraz kibiców, był zagrożony i podtapiany, czy sensowne było pozwolenie na przyjazd? Prognozy pogody nie napawały optymizmem, stany rzek były na krytycznych poziomach, już wtedy ewakuowano ludność, która traciła dobytek życia.

Przy okazji Formuły 1 powstał kolejny problem z organizacją służb, które ewentualnie miały znajdować się na torze, a nie pomagać swoim rodakom. Patrząc na to, jak wygląda teraz obszar wokół toru, sama Faenza czy Ravenna, decyzja była jak najbardziej słuszna, bo liczy się coś więcej niż F1 i ściganie – ludzkie życie.

Mam tylko nadzieję, że ta sytuacja nauczy czegoś osoby, które organizują wyścigi i układają kalendarz i unikniemy przyjazdu w miejsce, które dla nich samych jest niebezpieczne.

Nie przegap żadnej informacji. Obserwuj ŚwiatWyścigów.pl na Google News.

Postaw mi kawę na buycoffee.to
Pokaż komentarze