Ile punktów zabrało już sobie Ferrari?

Po Grand Prix Francji Max Verstappen stał się niemal pewnym kandydatem do mistrzostwa, mimo tego, że Ferrari w ostatnim czasie wydaje się rosnąć w siłę. Wszystko oczywiście przez błędy i stracone okazje na dobry wynik w wykonaniu włoskiego teamu. Charles Leclerc obliczył, że stracił 32 punkty z powodu swoich błędów. Ile więc stracił z powodu błędów zespołu?

Awarie (Hiszpania, Azerbejdżan, Kanada)

W Hiszpanii Leclerc zmierzał po pewne zwycięstwo, w Azerbejdżanie walczył o zwycięstwo, ale trudno powiedzieć czy zdołałby wygrać, jednak w najgorszym razie byłby trzeci za dwoma Red Bullami. Mamy już więc 40 punktów. Przyjmijmy więc tę liczbę, choć prawdopodobieństwo, że skończyłby ten wyścig przed Perezem, jest duże. To jednak nie wszystko, bo pozostaje jeszcze Grand Prix Kanady, gdzie Leclerc musiał startować z końca stawki, co również było efektem awarii. Fakt, że Sainz walczył z Verstappenem do końca o zwycięstwo sprawia, że trzeba traktować ten wyścig jako taki, w którym Leclerc mógł odnieść zwycięstwo, gdyby wszystko poszło zgodnie z planem i Ferrari zmaksymalizowałoby swój potencjał. Można więc tu dopisać 15 potencjalnych dodatkowych punktów.

Tu dochodzimy do kolejnego i kluczowego zestawu kłopotów Ferrari, czyli błędnych decyzji taktycznych.

Błędy taktyczne (Monako, Silverstone)

Carlos Sainz bronił po Grand Prix Francji zespołu, mówiąc, że jego reakcje podczas wyścigu były w ferworze walki, a chłodna analiza wskazuje, że zespół miał rację kiedy skierował go do boksu. Jednak mało kto podziela jego pogląd. Opony Sainza rzeczywiście mogły nie dotrwać do końca wyścigu, ale najprawdopodobniej uratowałaby je faza VSC pod koniec wyścigu. Jak by było się nie dowiemy, bo Ferrari wybrało pewne piąte miejsce i punkty za najszybsze okrążenie, zamiast walczyć o podium. To była decyzja pozbawiona całkowicie waleczności i wyścigowego ducha. Żeby dostać szansę trzeba podjąć ryzyko. Ferrari go nie podjęło, mimo że nie było duże. Wydaje się, że realistycznie piąte miejsce było i tak najgorszym możliwym scenariuszem.

W tym wyścigu Sainz kłócił się ze swoimi strategami, a w pewnym momencie poprawiał swojego inżyniera, który podał mu błędną informację o karze czasowej, którą określił jako stop-go.

Sposób w jaki Sainz kwestionuje decyzje zespołu to coś, co w Ferrari widzieliśmy już za czasów Sebastiana Vettela, który również często wchodził w dyskusję i kwestionował decyzję zespołu przez radio. Zazwyczaj dlatego, że były złe. Tak samo jest w tym sezonie.

Sainz umie się zbuntować i wygrywa na tym. W efekcie traci punkty Leclerc, który wykonuje zespołowe polecenia. Było to widać szczególnie podczas dwóch wyścigów gdzie błędy Ferrari były szczególnie widoczne, czyli w Monako i Silverstone.

W Grand Prix Monako Ferrari popełniło całą serię błędów, kierując Charlesa do boksu dwa razy w ciągu kilku okrążeń, za drugim razem każąc mu czekać w alei serwisowej aż opony skończy zmieniać Carlos Sainz. Leclerc zamiast na pierwszym, skończył wyścig na czwartym miejscu i po wyścigu przez radio stwierdził, że „Nie możemy robić takich rzeczy”.

Na pewno takich rzeczy nie można robić, chcąc myśleć o mistrzostwie, ale w Silverstone Ferrari zrobiło to jednak znowu. Znów Leclerc skończył na czwartym miejscu, choć pewnie jechał po zwycięstwo.

Leclerc miał szansę urwać Maxowi Verstappenowi w Silverstone 19 punktów, ale ostatecznie odrobił tylko 6, mimo tego, że był szybszy od swojego zespołowego partnera, jadąc z uszkodzonym przednim skrzydłem, po kolizji na początku wyścigu, i mimo że umiał wyprzedzić Lewisa Hamiltona po zewnętrznej Copse, kiedy ten miał nad nim przewagę świeżych miękkich opon. Pojechał świetny wyścig, ale nie wygrał przez jedną decyzję teamu.

Ferrari sprezentowało Sainzowi wygraną dzięki kluczowej decyzji taktycznej.  Z niewytłumaczalnych powodów Leclerkowi kazano pozostać na torze podczas późnej fazy samochodu bezpieczeństwa, kiedy jego rywale, w tym Sainz w drugim Ferrari, zmienili opony na miękkie.

Zwycięzcą wyścigu został Sainz, co było dla niego bardzo ważnym momentem, upragnionym pierwszym tryumfem uzyskanym dopiero w sto pięćdziesiątym starcie w F1. Być może dlatego szef Ferrari Mattia Binotto postanowił wtedy robić dobrą minę do złej gry, bagatelizując błędy zespołu. W ten sposób frustracja Leclerca utonęła w celebracji sukcesu kolegi, co z pewnością nie poprawi zaufania Monakijczyka do zespołu. Charles, po krótkiej rozmowie z Binotto, był bardzo dyplomatyczny w swoich komentarzach. Można sobie tylko wyobrażać jak w takiej sytuacji zachowałby się na przykład Lewis Hamilton.

Binotto argumentował, że trzeba było wybrać jednego z kierowców, a Sainz miał opony w gorszym stanie. Być może, ale to Leclerc od początku sezonu walczył o mistrzostwo. Wydaje się, że to powinno być decydującym czynnikiem, ale z jakiegoś powodu nie było.

Możliwe, że nie było to przemyślane działanie, lecz efekt chaosu z zespole. Świadczyć o tym może fakt, że przy restarcie Ferrari podjęło nieco desperacką próbę naprawy swojego błędu, każąc Sainzowi pozostać maksymalnie z tyłu za Leclerkiem, jak tylko pozwalają przepisy, by dać mu czas na rozgrzanie opon. Sainz odmówił wykonania tego polecenia, argumentując, słusznie, że zamiast pomóc Leclerkowi narazi się na atak Hamiltona. Dla Sainza Anglik był znacznie większym zagrożeniem, niż byłby dla Leclerca, gdyby to on dostał świeże opony. Dlatego właśnie należy priorytetyzować szybszego zawodnika.

Nie ściągając Leclerca do boksu i wybierając zachowanie prowadzenia Ferrari zrobiło odwrotnie niż w Monako i ponownie popełniło błąd. Pozycja na torze była kluczowa w Monako, gdzie nie da się wyprzedzać, w Silverstone jednak jest inaczej. Tu bardzo trudno wolniejszemu samochodowi obronić się w strefach DRS. Tu kluczowa jest przewaga tempa, która został Leclerkowi odebrana przez własny zespół.

Gdyby zrobiono odwrotnie i to Sainza zostawiono by na torze, Hiszpan nie mógłby mieć pretensji. W wyścigu nie miał tempa od początku i stracił początkowe prowadzenie po prostym błędzie. On akurat nie straciłby dużo zostając na trasie. I tak zapowiadało się, że Hamilton go dogoni. Zyskałby szansę na obronę pierwszego miejsca, a nawet gdyby Leclerc znalazł się za Hamiltonem, Sainz mógłby pomóc zespołowi, blokując Anglika.

Ferrari powinno prawdopodobnie skierować obu zawodników do boksu. Być może wspomnienia z Monako zadecydowały o tym, że zrobiono inaczej. To pokazuje jak błędy z przeszłości napędzają kolejne błędy. Przewaga nad Perezem była tym razem tak duża, że mechanicy zdążyliby wymienić nawet przednie skrzydło w samochodzie Leclerca. Perez miał tak zużyte opony, że było pewne, że zjedzie do boksu. Nawet utrata prowadzenia na rzecz Hamiltona nie byłaby tragedią, gdyż Leclerc z pewnością umiałby podjąć walkę.

Wygląda na to, że Ferrari nie miało pewności co do tego, jak duża będzie przewaga opon miękkich. I to jest już bardzo niepokojące, bo wszyscy inni mieli przekonanie, oczywiście słuszne, że przewaga nowych miękkich opon nad starymi twardymi oponami będzie bardzo duża.

To co zaszło w  przypadku Sainza w Grand Prix Francji przypomina tę sytuację. Znowu Ferrari wydaje się mieć inne dane niż wszyscy i nawet ich kierowcy są przekonani, że decyzja jest błędna. Te sytuacje zdarzają się zdecydowanie za często. Są to fundamentalne błędy, które są niewybaczalne na tym poziomie.

Strach przed poleceniem zespołowym

Jest jeszcze jeden niepokojący aspekt, który nie przyczynił się jeszcze bezpośrednio do straty punktów, ale który może być problemem w dalszej części sezonu. Tym aspektem są polecenia zespołowe, a raczej ich brak. Może to być efekt ogólnego braku decyzyjności w Ferrari, jeśli chodzi o taktykę, które obserwujemy w tym sezonie, ale efekty tego dotykają Leclerca.

Trudno znaleźć drugi przykład w historii F1, kiedy zespół kandydata do mistrzostwa zachowywał się tak, jakby uprawiał na nim sabotaż.

Czasem można odnieść wrażenie, że Ferrari, team, który w przeszłości słynął z bezwzględnego priorytetyzowania kierowców walczących o mistrzostwo, teraz nie wierzy już w szanse Leclerca.

Jeżeli Sainz prezentuje się w tym sezonie gorzej od Leclerca, to naturalną konsekwencją tego powinien być brak preferencyjnego traktowania. Koś może powiedzieć, że w kilku wyścigach to Leclerc wypadał gorzej, ale to prawie zawsze była wina nie jego, ale właśnie zespołu.

Dodatkową pretensją jaką mógł mieć do zespołu Leclerc w Silverstone było to, że wcześniej przez wiele okrążeń nie kazano wyraźnie wolniejszemu Sainzowi, przepuścić kolegi z zespołu, co pozwoliło Hamiltonowi stać się autentycznym zagrożeniem dla Leclerca, którym nie powinien nigdy się stać. Monakijczyk miał w tym wyścigu bardzo dobre tempo i w momencie kiedy pojawił się samochód bezpieczeństwa, jego przewaga nad resztą stawki powinna być już znacznie bardziej komfortowa niż była w efekcie braku wsparcia zespołu. Tak jak przez cały sezon, Leclerc i Verstappen byli w innej lidze niż reszta. Wobec problemu Verstappena, to zwycięstwo musiało obowiązkowo paść jego łupem, jednak tak się nie stało.

Zespół bał się najprawdopodobniej oskarżeń o to, że odebrał Sainzowi jego pierwsze zwycięstwo poleceniami zespołowymi. Paradoksalnie jednak, dbając o dobre stosunki ze swoim drugim zawodnikiem i dobry PR, podważył zaufanie do zespołu swojej największej gwiazdy.

Mimo zdecydowanego zwycięstwa Leclerca problem dał o sobie znać również w Austrii. Charles wygrał wyścig, ale mógł wygrać też sprint. Jednak zamiast walczyć z Verstappenem, uwikłał się w bratobójczą walkę z Sainzem i stracił kluczowe sekundy, których mu zabrakło, by dogonić swojego rywala do tytułu. Sainz znowu był przeszkodą dla Leclerca w drodze do zwycięstwa. Kwestią czasu jest kiedy Leclerc zacznie głośno wyrażać swoją frustrację z powodu braku wsparcia zespołu.

Dawne Ferrari Jeana Todta i Rossa Brawna było krytykowane za polecenia zespołowe, ale słynęło też z genialnych taktycznych posunięć. Jedno wiązało się z drugim. Polecenia zespołowe były częścią perfekcjonizmu, w ramach którego lider dostawał najlepszą taktykę. Obecne Ferrari na tym tle wygląda jak, delikatnie mówiąc, amatorzy (zapewne Gunther Steiner ująłby to bardziej dosadnie). Ferrari pod względem taktycznym po prostu jest słabe i to jest powód, dla którego przegrywa mistrzostwo. W kluczowych momentach trzeba mieć jasno zdefiniowane priorytety. Tym priorytetem dla Ferrari musi być Leclerc.

Co by było gdyby?

Podsumowując, przez niewłaściwą taktykę Leclerc stracił dwa zwycięstwa i 26 punktów. Daje to rachunek: 32 punkty stracone przez błędy Leclerca, 55 punktów straconych przez awaryjność i 26 przez błędną taktykę. Jeśli chodzi o Red Bulla, to pod względem taktycznym są jak dotąd niemal perfekcyjni, tak samo jak Verstappen, jeśli chodzi o bezbłędną jazdę. Jedynym problemem są awarie i tu trzeba wspomnieć o tym, że Red Bull stracił w ten sposób zwycięstwo i 19 punktów w Silverstone oraz dwa drugie miejsca w Australii i Bahrajnie. To w sumie daje 55 punktów czyli dokładnie tyle ile przez awarie stracił Leclerc. To pokazuje jak kluczową rolę odegrały pozostałe dwa czynniki.

Skoro zabrnęliśmy w spekulacjach tak daleko, spróbujmy stworzyć alternatywną wersję sezonu, w której obaj czołowi kierowcy nie tracą punktów przez awarie i błędy.

W takiej wersji, przyjmując, że Verstappen wygrałby w Silverstone, a Leclerc w Kanadzie (albo odwrotnie, co na jedno wychodzi), że byłby trzeci za Perezem w Imoli i Baku i nie zmieniając nic w dodatkowych punktach za najszybsze okrążenia, Verstappen ma 5 zwycięstw, 6 drugich miejsc i jedno czwarte, a Leclerc 7 (!) zwycięstw, 3 drugie i 2 trzecie miejsca. W takim wypadku, w naszej alternatywnej rzeczywistości, Leclerc ma  269 punktów i prowadzi (!) w klasyfikacji o 5 punktów przed Verstappenem.

Przy wszystkich zastrzeżeniach, do tej, nieco łaskawej dla Ferrari, wersji alternatywnej sezonu, różnica między nią, a rzeczywistością jest porażająca. Leclerc ma przecież obecnie aż 63 punkty straty do Verstappena. Okazuje się, że kibice, przez błędy Ferrari, tracą bardzo zaciętą walkę o mistrzostwo. Ale może nie wszystko jeszcze stracone.

Co dalej?

Ferrari musi teraz odpowiedzieć sobie na pytanie, jak bardzo zależy mu na mistrzostwie Leclerca, bo na przykład w Silverstone nie było widać, żeby to był dla zespołu priorytet. Co, biorąc pod uwagę, że Ferrari ma na mistrzostwo najlepszą szanse od wielu lat i że nie wiadomo, kiedy ona się powtórzy, jest czymś całkowicie niezrozumiałym.

Kibice zazwyczaj nienawidzą poleceń zespołowych, które często odbierają kierowcom numer dwa zasłużone sukcesy, w ekstremalnych przypadkach zwycięstwa. Szczególnie bogatą historię poleceń zespołowych ma Ferrari. W Grand Prix Niemiec 1999, zastępujący kontuzjowanego Michaela Schumachera, Mika Salo musiał zrezygnować ze swojej jedynej szansy na wygrana w F1, by pomóc Eddiemu Irvine’owi w walce o mistrzostwo. Szczególnie kontrowersyjny był przypadek Rubensa Barrichello, który oddał zwycięstwo Schumacherowi na ostatnich metrach Grand Prix Austrii 2002, potem Felipe Massa w Grand Prix Niemiec 2010 musiał ustąpić Fernando Alonso.

Są jednak przypadki, w których wsparcie partnera zespołowego staje się ważnym elementem pasjonującego spektaklu, jakim jest walka o mistrzostwo. Widzieliśmy to w zeszłym sezonie, kiedy Sergio Perez robił wszystko, by powstrzymać Lewisa Hamiltona w Abu Zabi. Sam Michael Schumacher, gdy powrócił po kontuzji w sezonie 1999 i nie miał już szans na mistrzostwo, w Grand Prix Malezji pojechał świetny wyścig jako kierowca numer dwa, blokując Mikę Hakkinena przez cały wyścig, pomagając tym samym Irvine’owi.

Sytuacja jest jasna, gdy drugi kierowca nie ma już matematycznych szans na mistrzostwo. Taka sytuacja ma jednak miejsce dopiero pod koniec sezonu. Co jeśli lider zespołu potrzebuje wsparcia wcześniej?

To problem stary jak F1. McLaren miał go z Davidem Coulthardem, Mercedes z Valtterim Bottasem, Red Bull z Markiem Webberem. Chodzi o ten moment, kiedy widać, że jeden z dwóch kierowców, mających od początku sezonu równy status zaczyna wyraźnie przegrywać w walce o mistrzostwo i w interesie teamu zaczyna być, by zaczął wspierać drugiego, stając się de facto kierowcą numer dwa.

Biorąc pod uwagę okoliczności i fakt, że Sainz uzyskał już swoje upragnione zwycięstwo, kierownictwo zespołu powinno powiedzieć Hiszpanowi otwarcie, że teraz będzie preferowało Leclerca i, dopóki ma szansę na mistrzostwo, da mu pełne wsparcie, także ze strony partnera zespołowego. Jak dobrze to może zadziałać pokazały kwalifikacje do Grand Prix Francji. Mistrzostwo ucieka i czasu na odrabianie strat jest coraz mniej.

Jak pokazuje symulacja alternatywnej wersji sezonu i tempo Ferrari w ostatnich wyścigach, ich samochód ma potencjał, który ciągle daje nadzieję, mimo ogromnej straty. Wszystko nadal jest w rękach Ferrari i Leclerca, trzeba jednak wejść na mistrzowski poziom.

Nie przegap żadnej informacji. Obserwuj ŚwiatWyścigów.pl na Google News.

Postaw mi kawę na buycoffee.to
Pokaż komentarze