Czy oglądamy właśnie koniec ery Hamiltona?

Lewis Hamilton ma po czterech wyścigach już prawie dwadzieścia punktów straty do swojego zespołowego partnera George’a Russela. W dodatku w ostatnim wyścigu na torze Imola Russell był czwarty, podczas gdy Hamilton spędził cały weekend poza pierwszą dziesiątką. Czy to początek zmierzchu kariery siedmiokrotnego mistrza świata?

Russell po raz kolejny wypadł lepiej niż Hamilton i tym razem różnica była większa niż kiedykolwiek wcześniej. W dodatku nowa gwiazda Mercedesa jest teraz już jedynym zawodnikiem w stawce, który ukończył każdy tegoroczny wyścig w pierwszej piątce. W związku z tym wygląda na to, że zespół ma nowego lidera. Russell okazał się lepszy od Hamiltona, tak jak Charles Leclerc okazał się kiedyś lepszy od Sebastiana Vettela. On będzie nowym liderem Mercedesa, a era Hamiltona skończyła się i nie będzie on już nigdy mistrzem. Czy na pewno? Nie tak szybko.

Różnica między Russellem a Hamiltonem obecnie, to nie tylko różnica umiejętności, ale też podejścia i motywacji. Tegoroczny Mercedes z wszystkimi jego wadami jest nadal najlepszym samochodem jakim Russell jeździł w F1, w przypadku Hamiltona jest odwrotnie. To ma znaczenie. To sprawia, że psychologicznie są w zupełnie innym miejscu i szczególnie było to widać na Imoli.

Od początku weekendu było jasne, że Mercedes ma spore problemy i nie jest nawet blisko czołówki. Dla Russella to sytuacja, do której jest przyzwyczajony, bo jak dotąd był w niej w każdym ze swoich wyścigów. Hamilton z kolei jest do tej sytuacji kompletnie nieprzyzwyczajony i podczas całego weekendu było widać, że radzi sobie z tą sytuacją o wiele gorzej. Szczególnie widać to było w momencie, kiedy zespół popełnił błąd i George musiał jechać na suchej nawierzchni z przednim skrzydłem ustawionym na deszcz. Russell, zamiast narzekać przez radio, natychmiast doszedł do słusznego wniosku, że w tej sytuacji nie ma szans na walkę o podium i skupił się na oszczędzaniu opon. To pozwoliło mu odeprzeć w końcówce atak Valtteriego Bottasa. Tym samym wycisnął ze słabego samochodu maksymalną ilość punktów, czyli zrobił to, co starał się robić w Williamsie w każdym wyścigu.

Perspektywa Hamiltona wygląda zupełnie inaczej. Przez ostatnie osiem lat jego celem było tylko i wyłącznie mistrzostwo. Walka o 13 miejsce, to sytuacja, z którą tak naprawdę w całej swojej karierze miał do czynienia tylko gdy następowały jakieś nadzwyczajne wydarzenia. Teraz utknął poza pierwszą dziesiątką przez cały wyścig. Ta sytuacja jest dla niego szokująca i nieakceptowalna. Nie tylko nie jest przygotowany na walkę w drugiej dziesiątce, ale nie chce być na nią przygotowany. Jest siedmiokrotnym mistrzem świata, który w Arabii Saudyjskiej musiał pytać czy za dziesiąte miejsce są w ogóle punkty, bo nigdy go to nie interesowało. Dla Russella jeden punkt za dziesiąte miejsce był upragnionym celem przez lata.

Tu dochodzimy do sedna sprawy, to znaczy zupełnie różnego podejścia, które wiąże się z tą różnicą doświadczenia. Lewisowi nie tylko bardzo trudno zmienić podejście na takie, w którym akceptuje się niedociągnięcia samochodu i pracuje się z niedoskonałym sprzętem, ale nie ma powodu, by takie podejście przyjąć. On chce powrotu do mistrzowskiej formy, a do tego potrzeba poprawy samochodu. Dlatego narzekanie na samochód i naciskanie na team jest dla niego istotniejsze, niż ciułanie punktów.

W czasach walki z Nico Rosbergiem, Lewis, tak samo jak Nico, wiedział, że, by być mistrzem, nie wystarczy wsiąść do samochodu i być szybkim. Obaj byli szybcy. By zwyciężyć, obaj musieli być perfekcyjni w każdym detalu, jeśli chodzi o ustawienia samochodu, taktykę, rozumienie zachowania opon na każdym typie nawierzchni i setkę innych spraw. Samochód musi najpierw działać idealnie, potem kierowca dodaje od siebie dodatkowe setne sekundy. Bez idealnego samochodu nie ma szans na zwycięstwo. I to właśnie wie Lewis. Dopóki samochód nie zachowuje się poprawnie, na satysfakcjonujący go wynik i tak nie ma szans.

Dlatego to, co Lewis teraz prezentuje, absolutnie nie jest reprezentatywne dla jego możliwości. Jeśli spojrzymy na historię F1, zobaczymy wiele przykładów kierowców, którzy w słabszych samochodach wydawali się geniuszami, ale nigdy nie zostali mistrzami świata. Giancarlo Fisichella umiał wygrać wyścig w Jordanie i zdominować takich zespołowych partnerów jak Jenson Button czy Felipe Massa, ale gdy dostał szansę w czołowym zespole, był tylko tłem dla Fernando Alonso. Giancarlo był jednym z kierowców, którzy potrafili wycisnąć maksimum ze słabego samochodu, ale nie byli tak szybcy w dobrym samochodzie.

Fenomen ten wydaje się dziwny, ale wynika z różnicy specyfiki pracy w czołowym teamie i teamie środka stawki. W tym drugim przypadku często nie było budżetu na rozwijanie samochodu, więc kierowcy musieli po prostu wsiąść do niedoskonałej maszyny i jak najszybciej umieć wycisnąć z niej maksimum. W czołowych teamach kluczem była praca nad samochodem.

Nigel Mansell co prawda zdołał w końcu zostać mistrzem świata pod koniec kariery, ale wcześniej kilkakrotnie przegrywał swoją szansę. Mimo że wielu uważało go za szybszego od swoich zespołowych partnerów takich jak Alain Prost, czy Nelson Piquet, przegrywał z nimi przez to, że był znacznie mniej zainteresowany zrozumieniem technicznej strony samochodu i żmudną pracą nad kluczowymi detalami, nie tylko na torze, ale także poza nim.

W słabszym teamie kluczowe jest skupienie się na teraźniejszości i wykorzystywaniu okazji, które mogą się już nie powtórzyć. Z kolei kierowcy o mistrzowskiej mentalności potrafią skupiać się na długoterminowych celach. Gdy Niki Lauda powrócił do F1 w 1982 roku, w pierwszych dwóch sezonach w McLarenie został pokonany przez Johna Watsona, który wygrał kilka wyścigów, a nawet walczył o mistrzostwo w niekonkurencyjnym samochodzie z silnikiem Coswortha. Lauda był w tym czasie bardziej zainteresowany pracami nad nowym pojazdem z silnikiem turbo. Austriak naciskał na jego debiut już w sezonie 1983. Pod koniec sezonu projekt zaczął wyglądać obiecująco, a rok później Lauda zdobył swoje trzecie mistrzostwo świata.  

Tak więc to, że Russell jest szybszy teraz, nie oznacza, że będzie szybszy wtedy, gdy Mercedes wróci do formy. George powinien zdawać sobie sprawę z tego, że, po pierwsze, Hamiltona stać na więcej, a po drugie, że, jeśli Mercedes wróci za rok do formy, wyniki z obecnego sezonu nie będą już miały żadnego znaczenia. Podobnie jak dziś znaczenia nie ma fakt, że Carlos Sainz w poprzednim sezonie zdobył więcej punktów niż Charles Leclerc. Russell powinien więc uważać, by nie poczuć się zbyt pewny siebie i większą wagę niż do wyników przykładać do pracy nad zrozumieniem i poprawieniem zachowania samochodu. Na tym zapewne skupi się Lewis.

Czy Hamilton powróci jeszcze kiedyś na szczyt? To zależy po pierwsze od tego, czy starczy mu motywacji, by kontynuować karierę. To nie jest pewne, gdyż Lewis ma wiele zainteresowań poza F1. Ściganie to nie jest dla niego hobby, jak było pod koniec dla Kimiego Raikkonena, on jest nastawiony na osiągnięcia.  By odzyskać odpowiedź na pytanie o przyszłość Hamiltona trzeba poczekać na dalszy rozwój wydarzeń w zespole Mercedesa. Niezależnie od problemów, to nadal zespół, który ma największy potencjał, jeśli chodzi o możliwość nawiązania walki z Red Bullem i Ferrari. Jednak team Mercedesa musi pokazać Hamiltonowi, który ma już swoje lata, że powrót do formy może nastąpić szybko. W innym przypadku Lewis może nie znaleźć motywacji, by zostać. Gdy Ferrari zawiodło Alaina Prosta w 1991 roku, ten zakończył karierę. Powrócił do F1 dopiero gdy Williams zaoferował mu samochód praktycznie gwarantujący mistrzostwo.

Czy Mercedes ma szansę na odpowiednio szybki powrót do formy, żeby Hamiltonowi opłacało się czekać? Zdecydowanie tak. Widać to, gdy spojrzymy na najnowszą historię F1 i zobaczymy problemy jakie zespół McLarena miał w sezonie 2009, a Ferrari w 2014. W obu przypadkach, po zmianie przepisów, czołowe zespoły przedstawiły zupełnie nieudane konstrukcje i w obu przypadkach szybko wróciły do wygrywania. McLaren już w następnym sezonie walczył o mistrzostwo, co Hamilton dobrze pamięta, był przecież jednym z jego kierowców. Ferrari w 2015 wygrywało wyścigi, a w 2017 walczyło o tytuł. Fernando Alonso, który nie wierzył w powrót Ferrari do formy i odszedł, popełnił ogromny błąd.

Teraz też ogromnym błędem byłoby skreślanie Mercedesa. Lewis Hamilton jak dotąd wygrywał co najmniej jeden wyścig w każdym swoim sezonie, nawet w katastrofalnym dla McLarena 2009 roku. Gdy tylko poczuje cień szansy z pewnością przypomni kibicom, co potrafi. 

Nie przegap żadnej informacji. Obserwuj ŚwiatWyścigów.pl na Google News.

Postaw mi kawę na buycoffee.to
Pokaż komentarze