Grand Prix Miami amerykańskim Monako?

Już 8 maja po raz pierwszy kierowcy Formuły 1 przystąpią do Grand Prix Miami, drugiego amerykańskiego wyścigu w kalendarzu Formuły 1 w tym sezonie. Organizatorzy robią wszystko, aby to wydarzenie było jak słynne i prestiżowe Grand Prix Monako.

Wyścig będzie przebiegać przez stadion Hard Rock, które należy do Miami Dolphins, znanej drużyny NFL. Jej właścicielem jest w połowie Stephen Ross, amerykański filantrop oraz deweloper. To właśnie ten człowiek chce, aby wyścig w Miami był jak ten w rozgrywany w księstwie. Według ostatnich planów organizatorzy robią wszystko co w ich mocy, aby odtworzyć atmosferę morskiego nadbrzeża, bez dostępu do morza. Pierwotnie plany organizacji wyścigu były inne: jeden plan zakładał wyścig w samym centrum Miami, drugi przy samym morzu, ale jeden i drugi pomysł został odrzucony po licznych protestach mieszkańców oraz ekologów.

Jednak organizatorzy mają swój pomysł na odtworzenie nadmorskiego klimatu. W pobliżu zakrętów 11, 12 oraz 13 ma się znajdować strefa klubów plażowych o powierzchni 24 000 stóp z basenem z luksusowymi kabinami, barami oraz DJ-ami grającymi muzykę. Aby tego mało, koło toru powstaje sztuczna przystań jachtowa «Yacht Club», która ma być widoczna w relacji przy zakrętach 6, 7 i 8. Pierwsi kupcy już zapłacili 38 000 dolarów za czteroosobowy pakiet «Yacht Club», inni 19 000 za dwuosobowy lub 9500 za pakiet dla jednej osoby.

Ceny samych biletów na wyścig są drugimi – po Monako – najdroższymi biletami w kalendarzu. Pierwsze bilety zostały wyprzedane po 40 minutach, a obecnie te na trybuny to koszt około 1000 dolarów. Czy ktoś jest tym zaskoczony? Nie. Amerykanie od zawsze robili wszystko z rozmachem – wystarczy sobie przypomnieć pierwszy wyścig w Austin, który został rozegrany po przejęciu serii przez Liberty Media.

Netflix rozkochał Amerykanów w Formule 1

Spory wpływ na takie zainteresowanie serią ma Netflix, który jest twórcą dokumentu o F1 pod tytułem Jazda o życie. Amerykanie, którzy od zawsze kochali się w NASCAR i IndyCar, nagle zaczęli oglądać się za Formułą 1. Nawet jeżeli sam dokument jest często przekłamany i podkręcony w swojej dramaturgii, osiągnął swój cel: widownia F1 rośnie z roku na rok, a włodarze to widzą i wykorzystują swoje pięć minut. Wzrost był zauważalny już w sezonie 2021, kiedy to w Austin na trybunach było prawie 400 000 fanów.

Miami będzie drugim wyścigiem w Stanach, a za rok kolorowy cyrk F1 pojawi się w Las Vegas. Kilka dni temu Toto Wolff powiedział, że kibicom wszystko jedno, gdzie kierowcy się ścigają, jednak mam wrażenie, że wraz z najnowszym pomysłem, wielu chciałoby wrócić do Niemiec lub na znany tor Magny-Course. Czy aby na pewno wyścigi w tak „egzotycznych” lokalizacjach wyjdą na dobre samej serii? Nie zapominajmy, że Formuła 1 narodziła w Europie i wielu chciałaby, aby tutaj była jak najdłużej.

Problemy na ostatniej prostej

Mieszkańcy, którzy doprowadzili do porzucenia pomysłu o organizacji wyścigu na ulicach, podjęli ostatnią próbę całkowitego zablokowania organizacji na niecały miesiąc przed przyjazdem F1 do miasta. Najnowszy pozew sądowy dotyczy „poważnego zakłócenia spokoju i szkodliwości dla mieszkańców Miami Gardens”, powołując się na dane mówiące, że w promieniu 2,5 mili od stadionu poziom hałasu może wynosić nawet 97 decybeli. Problem organizatorów dotyczy tego, że miasto wciąż nie wydało zezwolenia klasyfikującego wyścig jako tzw. wydarzenie szczególne.

Źródło: Na podstawie miamiherald.com, gpfans.com

Nie przegap żadnej informacji. Obserwuj ŚwiatWyścigów.pl na Google News.

Postaw mi kawę na buycoffee.to
Pokaż komentarze