Grand Prix Azerbejdżanu – analiza ŚwiatWyścigów.pl

Grand Prix Azerbejdżanu, mimo umiarkowanych oczekiwań po zeszłorocznej rundzie, okazała się póki co najbardziej emocjonującym wyścigiem w tym sezonie. Zawody te mogło wygrać kilku zawodników, ale ostatecznie to Daniel Ricciardo jako pierwszy minął linię mety, zaliczając trzecie podium z rzędu. Na drugim miejscu znalazł się Valtteri Bottas, a trofeum za trzecie miejsce trafiło w ręce Lance’a Strolla, który tym samym został najmłodszym w historii Formuły 1 debiutantem, który znalazł się na podium. Ponownie, najwięcej emocji skupiła nadzwyczaj emocjonująca walka Lewisa Hamiltona z Sebastianem Vettelem, przy której trudno było nam uwierzyć, że ci panowie mają na koncie łącznie 7 tytułów mistrzowskich. W nienajlepszym świetle pokazali się ponownie kierowcy Force India, pozbawiając się nawzajem sporej liczby punktów, które ostatecznie trafiły na konto McLarena. 

Red Bull może być wdzięczny losowi za to, co wydarzyło się w trakcie wyścigu w Baku. Zespół bardzo potrzebował solidnego występu, chociaż szefostwo i tak bardziej cieszyłoby się z tryumfu Maxa Verstappena. Red Bull po raz kolejny zwiódł nadzieje Holendra, którego humor z weekendu na weekend jest coraz gorszy. Zupełnie inaczej sytuacja ma się z uskrzydlonym Ricciardo. Christian Horner zdaje sobie sprawę, że jego drużyna do końca sezonu skazana będzie na jedzenie okruchów, które spadać będą z pańskiego stołu Ferrari i Mercedesa i chętnie przeniósłby się już do przyszłego. Zaangażowanie Adriana Neweya w projekt Astona Martina mocno odbiło się na tegorocznej formie byków, którą pod presją z każdej strony próbują odbudować na skróty. Na dzień dzisiejszy najlepiej byłoby skupić się już na pracach nad kolejnym samochodem, jednak głodni sukcesów kierowcy nie są gotowi na takie poświęcenie.

Czy Daniel Ricciardo zasłużył w niedziele na zwycięstwo? Zdecydowanie tak. Nie był on może najszybszym zawodnikiem na torze, ale nie popełnił żadnego błędu i wykorzystał wszystkie okazje, co ostatecznie dało mu zwycięstwo. Właśnie na tym polega Formuła 1, a najbardziej pamiętne zwycięstwa w historii sportu odniesione zostały właśnie w ten sposób. Tegoroczną Grand Prix Azerbejdżanu możemy postawić na równi z takimi wydarzeniami jak GP Monako 1982, GP Monako 1996, GP Belgii 1996, GP Japonii 2005, GP Węgier 2006 czy wreszcie GP Kanady 2011. To trzecie podium z rzędu dla Ricciardo, które znacznie podniosło jego wiarę w możliwości zespołu i prawdopodobnie zmniejszyło chęci do zmiany barw.

Tego samego niestety nie możemy powiedzieć o Maxie Verstappenie, dla którego był to czwarty nieukończony wyścig z ostatnich sześciu rund. Wina tylko raz leżała po stronie kierowcy, a trzykrotnie po stronie zespołu. W przeciwieństwie do Ricciardo, Max ma sporo powodów do niezadowolenia, a jego management może coraz aktywniej prowadzić rozmowy z innymi zespołami. Czara goryczy jeszcze się nie przelała i trochę jeszcze jej brakuje. Napełnia się jednak w tempie wykładniczym, przez co cierpliwość Verstappena, a raczej Verstappenów, może skończyć się dosłownie nagle. W Baku ambicje najmłodszego zwycięzcy wyścigu F1 zostały bardzo podrażnione, ponieważ tempo Maxa było niewiele wolniejsze od kierowców Ferrari i Mercedesa.

Żaden inny zespół nie może być tak rozgoryczony po Grand Prix Azerbejdżanu jak Mercedes, który po raz kolejny stracił bardzo ważne punkty. Mowa tu nie tylko o Lewisie Hamiltonie, któremu wyścig załatwił zespół, ale i o Valtterim Bottasie, który z kolei samemu zaprzepaścił szansę na tryumf. Po zawodach w Montrealu mogliśmy odnieść wrażenie, że w Brackley wrócono już do najlepszych czasów z sezonu 2014 czy 2015, kiedy wszystko szło perfekcyjne. Kolejne ludzkie błędy utwierdziły nas w przekonaniu, że czasy te odeszły w zapomnienie, a sam Mercedes przeżywa kryzys. Czyżby powodem tego było odejście posiadającego ponadprzeciętną umiejętność organizacji pracy zespołu Paddy’ego Lowe’a? Najwyraźniej tak.

Rzeczą, co do której nie możemy mieć wątpliwości jest forma Lewisa Hamiltona, który w ten weekend wielokrotnie pokazał, że nie bez powodu ma na swoim koncie trzy tytuły mistrza świata. Po problemach z dogrzewaniem opon w piątkowych treningach Hamilton ze swoimi inżynierami potrafili znaleźć rozwiązanie wszystkich problemów, które zaowocowało bezapelacyjnie najlepszym czasem w kwalifikacjach, a następnie najlepszym tempem w wyścigu. Lewisowi zarzucać można złe zachowanie podczas restartu, ale właśnie tak zachowują się prawdziwi mistrzowie – nie przekraczając przepisów potrafią uśpić czujność rywali, zmuszając ich do błędu, o czym dosadnie przekonał się Vettel. W tej sytuacji czempion Mercedesa zachował się bardzo wyrachowanie, idealnie przewidując rozwój wydarzeń. Charlie Whiting doskonale o tym wiedział, ponieważ w przeszłości podobnie zachowywał się m.in. Michael Schumacher i słusznie nie przyznał mu kary. Hamilton zasłużył w niedziele na zwycięstwo bardziej niż ktokolwiek inny, a za jego utratę winić może ekipę mechaników. Może znowu pora na zmianę?

Valtteri Bottas zakończył Grand Prix Azerbejdżanu na drugim miejscu. Z jednej strony możemy powiedzieć, że jest to aż drugie miejsce, a z drugiej, że to dopiero drugie miejsce. Gdy po drugim okrążeniu jest się zdublowanym przez całą stawkę, potrzebna jest niemalże perfekcyjna jazda, aby na mecie zameldować się bezpośrednio za zwycięzcą, dlatego Finowi należą się brawa za postawę po pierwszym pit stopie. Wyścig ocenia się jednak całościowo, dlatego nie możemy pominąć incydentu z pierwszego zakrętu, kiedy popełnił on błąd na dohamowaniu i przy zbyt optymistycznym nastawieniu wpadł w niewinnego Räikkönena. Sytuacja ta idealnie pokazuje, że na pierwszym zakręcie wyścig można jedynie przegrać, o czym Bottas przekonał się na własnej skórze.

Występ Williamsa w Baku po raz kolejny pokazał siłę tego zespołu, a także potencjał drzemiący w FW40, który szczególnie dobrze spisuje się na szybkich torach. Od początku weekendu obaj kierowcy prezentowali nie tylko konkurencyjne tempo, ale także nie popełniali błędów, co na ulicach stolicy Azerbejdżanu okazało się najważniejszym czynnikiem potrzebnym do sukcesu. Uwagę skupił na sobie głównie Lance Stroll, dzięki któremu Williams przesunął się na piąte miejsce w klasyfikacji konstruktów, ale słowa uznania należą się także Felipe Massie. Drużyna z Grove staje się coraz równiejsza i w dłuższym okresie to właśnie oni powinni mieć większe szanse na piątą lokatę w generalce, a przy dalszych tarciach w Force India, nie wykluczona może być także czwarta.

Po tragicznym początku sezonu Lance Stroll w końcu zebrał formę i pokazał to, co najbardziej chcieliśmy zobaczyć – dojrzałą i szybką jazdę. Dwa tygodnie temu Kanadyjczyk zdobył podczas swojego domowego wyścigu pierwszy punkt w karierze, a w ten weekend został najmłodszym kierowcą w historii F1, który w swoim debiutanckim sezonie stanął na podium. Przed zawodami w Baku sporo mówiło się, że Lance’owi pomógł prywatny test, który po zawodach w Montrealu odbył na torze w Austin, za kierownicą maszyny z sezonu 2014, dzięki czemu podniósł swoje umiejętności ustawiania samochodu. Co więcej, po powrocie do Europy odwiedził również Roba Willsona, najpopularniejszego trenera kierowców wyścigowych, u którego ćwiczył technikę. Według niektórych ekspertów z paddocku, to właśnie ta druga lekcja miała przynieść bardziej wartościowe rezultaty. Oby tak dalej, Lance!

W cieniu Strolla pozostaje w ten weekend Felipe Massa, który może mówić o ogromnym pechu. Brazylijczyk przegrał wprawdzie ze swoim młodszym kolegą w kwalifikacjach, ale w wyścigu to on prezentował lepsze tempo. Po wznowieniu rywalizacji, na 20 okrążeń przed metą to właśnie on był z przodu i gdyby nie pęknięcie tylnego amortyzatora w zawieszeniu, kierowca Williamsa mógł znaleźć się nawet na drugim miejscu. Valtteri Bottas miałby dużo większy problem z dogonieniem Felipe Massy niż Lance’a Strolla. Rob Smedly powiedział nawet, że jego przyjaciel mial realne szanse na zwycięstwo.

Ferrari może pluć sobie w brodę po zawodach w Azerbejdżanie, które były połączeniem pecha i efektem braku zimnej krwi. O ile z perspektywy Vettela wyścig na ulicach Baku ułożył się lepiej, niż mógł się tego spodziewać, ponieważ jego przewaga nad Lewisem Hamiltonem zwiększyła się zamiast zmniejszyć, to całkowita zdobycz punktowa Ferrari mogłaby być większa. Scuderie bardziej interesuje mistrzostwo konstruktów niż piąty tytuł Vettela, dlatego zachowanie kierowcy dostarczyło zespołowi dużo więcej bólu głowy niż jemu samemu. Za każdym razem podkreślamy, że o tym, kto zdobędzie w tym roku tytuł w obu kategoriach zadecyduje liczba popełnionych błędów, a w tym zakresie Ferrari bynajmniej nie zachowało w ten weekend czystego konta.

Sebastian Vettel był jednym z zawodników, którzy mogli wygrać ten wyścig, ale po raz kolejny zgubiły go emocje. Celowe wjechanie w Lewisa Hamiltona, do którego bardzo nie chciał się przyznać po zakończeniu rywalizacji jest absolutnie nieakceptowalnym zachowaniem, tym bardziej dla mistrza 4-krotnego świata. Nawet jeśli hamowanie Hamiltona byłoby celowe, wymierzanie sprawiedliwości na własną rękę jest najgorszym możliwym wyjściem, co swoją decyzją potwierdzili sędziowie. Vettel nie tylko stracił cenne punkty w mistrzostwach, ale i zarobił 3 karne, które czynią go obecnie najbardziej niegrzecznym kierowcą w stawce. Podopieczny Scuderii ma na swoim koncie 9 punktów karnych, a przy 12. otrzymuje się karę pauzowania przez kolejny wyścig. Sebastian musi więc bardzo uważać, przynajmniej w Austrii, ponieważ po tym wyścigu dwa punkty ulegną przedawnieniu.

Wyścig Kimiego Räikkönena ponownie został ustawiony przez czynniki od niego niezależne. Najpierw był to Valtteri Bottas, następnie kapeć i uszkodzona podłoga, a na koniec obniżone ciśnienie w systemie chłodzącym. Fin po raz kolejny nie dostał szansy na popisanie się swoimi umiejętnościami i udowodnienie, że wcale nie jest gorszy od Vettela. Szkoda, ponieważ po Grand Prix Azerbejdżanu jego strata do prowadzącego partnera wynosi 80 punktów i patrząc realistycznie, nie ma już szans na tytuł. Ferrari coraz częściej będzie grało w otwarte karty, instruując mistrza świata z 2007 roku do przepuszczenia Vettela, któremu punkty przydadzą się dużo bardziej. 

Do tej pory za każdym razem chwaliliśmy ekipę Force India, ale po Grand Prix Azerbejdżanu, podobnie jak po Grand Prix Kanady, nie możemy już tego zrobić. Dopóki Esteban Ocon oswajał się w nowym samochodzie i nie stanowił konkurencji dla Sergio Péreza, wszystko wyglądało bardzo dobrze, jednak młody Francuz wykonał przez pierwszą część sezonu znaczny postęp i stał się wyraźnym konkurentem w walce o punkty dla swojego partnera z drużyny. W Montrealu Ocon był nieco szybszy, z wyraźnymi szansami na wyprzedzenie jadącego bezpośrednio przed Pérezem Daniela Ricciardo, ale zespół nie zastosował team orders. Podobnie było w Baku, więc Esteban nie wahał się z atakiem na swojego kolegę, co zakończyło się kolizją obu zawodników. Każdy z nich mógł do niej nie dopuścić, ale żaden nie zamierzał odpuszczać. Kraksy między partnerami zespołowymi są najgorszą rzeczą, jaką chciałby zobaczyć szef, dlatego utrzymanie czwartej lokaty w klasyfikacji konstruktorów w dużej mierze zależeć będzie od tego, jak wyglądać będą relacje między zawodnikami.

Przed rozpoczęciem sezonu Sergio Peraz, jako bardziej doświadczony i z większymi sukcesami na koncie, wydawał się być liderem zespołu, co potwierdzały pierwsze wyścigi. W Montrealu Meksykanin poczuł wyraźny sygnał, że nie może lekceważyć swojego partnera. W niedzielę w Baku dostał kolejny, bardziej tragiczny w skutkach. Znacznie szybszy Ocon wcisnął się przed Péreza na dohamowaniu do drugiego zakrętu, a na wyjściu, kiedy był już wyraźnie z przodu, przyjął optymalną linię jazdy przy barierze, nie zostawiając tam miejsca Pérezowi. Ten nie chciał przyjąć tego do wiadomości i nie odpuszcił, co ostatecznie doprowadziło do kolizji. W praktyce właśnie wtedy zakończył się jego wyścig. Później Checo przyznał, że takie zachowanie jest nie do zaakceptowania, jednakże, w myśl przepisów, będący z przodu Ocon nie musiał nic robić, stąd brak jakiejkolwiek interwencji ze strony sędziów. 

Straty w samochodzie Estebana Ocona po kontakcie z Pérezem były na tyle małe, że Francuzowi wystarczył jedynie dodatkowy pit stop, po którym ostatecznie zakończył zawody na 6. miejscu. Z pozoru kolizję tę możemy uznać za głupią i niepotrzebną, jednak Oconowi wyszła ona na dobre. Francuz nie może mieć sobie nic do zarzucenia, ponieważ w żadnym momencie nie przekroczył przepisów. Można spierać się czy nie naraził zespołu na utratę punktów, ale to samo tyczy się Péreza. Ocon zachował się bardzo odważnie, wykorzystując okazję, pokazując ambicję, chęć do walki i brak taryfy ulgowej dla swoich rywali, a więc bardzo pożądane u kierowcy cechy. Na uwagę zasługuje również jego pewność siebie w rozmowach z dziennikarzami po zakończonych zawodach. Czy możemy powiedzieć, że właśnie stał się mężczyzną? Chyba nie będzie to przesadą.

W Haasie po raz kolejny mamy mieszane nastroje, co pokazuje, że ekipa ta ma sporo rzeczy do poprawy. Amerykański zespół nadal trapi sporo problemów, na czele z hamulcami, których działanie po półtora roku pracy wciąż pozostają dla nich czarną magią. Szkoda, bo gdyby nie to, z pewnością mogliby liczyć na równą walkę z zawodnikami Williamsa czy Force India.

Jednym z cichych bohaterów niedzielnego wyścigu jest Kevin Magnussen. Duńczyk, podobnie jak Nico Hülkenberg, skorzystał mocno na problemach, karach i przygodach innych zawodników, którzy na papierze są od niego wyraźnie szybsi. Ktoś może więc powiedzieć, że patrząc na jego szybkość, nie zasługuje na 7. pozycję, na której ostatecznie ukończył Grand Prix Azerbejdżanu. Ale czy Formuła 1 nie polega też na odpowiednim znalezieniu się w niecodziennych sytuacjach? 

Sen z oczu Romaina Grosjeana od początku weekendu w Baku spędzały problemu z hamulcami. Były one na tyle poważne i rozległe, że kierowca w niektórych momentach wątpił w swoje bezpieczeństwo za kierownicą. System reagował z opóźnieniem, blokował przednią oś i się przegrzewał, a do tego dane telemetryczne przekazywane do stanowisk dowodzenia nie były poprawne. Da się być w jeszcze gorszej sytuacji? Chyba nie. Mimo to Grosjean był w stanie zaliczyć cały dystans wyścigu, meldując się na mecie na ostatnim miejscu. Nie ulega wątpliwościom, że z takimi hamulcami ściganie się na wysokim poziomie jest absolutnie niemożliwe, dlatego rozwiązanie tych problemów znajduje się na szczycie listy rzeczy do zrobienia w fabryce Haasa.

Zespołem, w którym można wyczuć delikatne tarcia, jest też Toro Rosso. Po zawodach w Kanadzie słyszeliśmy ze strony Daniiła Kwiata, że Carlos Sainz nie stworzył mu w kwalifikacjach tunelu aerodynamicznego, ale Hiszpan uznał te roszczenia za bezpodstawne. Relacje między zawodnikami na pewno nie uległy poprawie po tym wyścigu, gdzie Carlos zaliczył piruet na pierwszym zakręcie, a winą obarczył za niego powracającego z wycieczki na pobocze swojego partnera zespołowego. Mimo tej przygody, syn rajdowej legendy dzięki 8. pozycji na mecie powiększył swój dorobek punktowy o 4 oczka. Niestety nie wystarczyło to na utrzymanie 5. pozycji w klasyfikacji generalniej, ponieważ goniący Toro Rosso Williams mógł cieszyć się z podium Lance’a Strolla. 

Sytuacja Daniiła Kwiata w klasyfikacji generalnej robi się coraz gorsza, ponieważ po wyścigu w Baku przed niego wysunął się Pascal Werhlein. Rosjanin lubi tory uliczne i potrafi się na nich ścigać, czego potwierdzeniem może być chociażby ubiegłoroczna Grand Prix Singapuru. W ten weekend Kwiat prezentował dobre tempo od samego początku, a w kwalifikacjach odnotował o 0,2 sekundy lepszy czas od swojego partnera z drużyny. Mimo błędu na dohamowaniu do pierwszego zakrętu miał szansę na finisz w czołowej dziesiątce, ale pozbawiła go tego awaria elektryki. Dla Daniiła mogło być to naprawdę frustrujące, ponieważ kolejna okazja do dobrego występu może nie nadarzyć się tak szybko. 

Carlos Sainz po raz kolejny zameldował się na mecie w czołowej dziesiątce, jednakże zajęte przez niego ósme miejsce z pewnością nie było szczytem marzeń. Hiszpan stracił sporo czasu na początku wyścigu, kiedy musiał przebijać się przez stawkę po piruecie na pierwszym zakręcie. Gdyby nie to, miał szanse aby odebrać punkty Hamiltonowi i Vettelowi. Cieszyć może fakt, że incydent ze startu był jedynym, jaki przydarzył się w niedzielę Sainzowi. Przez pozostałe okrążenia zawodnik Toro Rosso prezentował dojrzałą jazdę, dlatego nie może nas dziwić fakt, że interesuje się nim coraz więcej zespołów. Oprócz Renault, podchody pod Hiszpana robić ma podobno także McLaren.

Mimo że McLaren po raz pierwszy w tym sezonie zdobył punkty za sprawą 9. miejsca Alonso, ekipa z Woking nie może być w pełni usatysfakcjonowana swoim występem. Przed rozpoczęciem wyścigu z ust pracowników McLarena padały słowa o najgorszym weekendzie w całym sezonie, co potwierdzała łączna kara cofnięcia o 75 pozycji dla obu kierowców i wiele problemów technicznych, które pojawiły się na przestrzeni rywalizacji. Faktem jest, że słabsze ogniwo drużyny, Honda, wykonała progres. Trzecia specyfikacja silnika spalinowego przynosi wyraźny zysk, jednakże czy jest on na wystarczający aby uchronić się przed rozwiązaniem umowy? Pociąg ucieka, a Honda dopiero teraz zaczyna go gonić. 

Fernando Alonso zaliczył najlepszy weekend w sezonie, ale w McLarenie nie było z tego powodu imprezy. Hiszpan ponownie wysiadł ze swojego samochodu skwaszony, ponieważ uważał, że miał szansę nawet na zwycięstwo. Przyjmując punkt widzenia dwukrotnego mistrza świata, możemy dojść do bardzo ogólnego wniosku, że gdyby dysponował lepszym samochodem, mógłby tryumfować we wszystkich wyścigach. Co ciekawe, podobnie mogłaby powiedzieć reszta stawki. Schodząc na ziemie i ograniczając się jedynie do okoliczności z Baku, Fernando faktycznie mógł liczyć na coś więcej, ponieważ w trakcie wyścigu w jego samochodzie awarii uległa bateria. Wiązało się to ze stratą kilku dziesiątych na okrążeniu, co w najbardziej optymistycznej wersji dałoby mu 6. lokatą. 

Stoffel Vandoorne po raz kolejny nie pokazał nic specjalnego, finiszując na 12. miejscu za kierowcami Saubera. Belg miał w swoim samochodzie starszą wersję silnika spalinowego, przez co na papierze tracił do swojego kolegi z zespołu 0,3 sekundy. Z drugiej strony u niego wszystko było w porządku z baterią, co rekompensowało stratę do Alonso. Obaj kierowcy startowali z alei serwisowej i jechali na tej samej strategii. Vandoorne ponownie prezentował wyraźnie słabsze tempo i nie zachwycił. Ciężko jest krytykować kierowcę, który ma do dyspozycji najgorszy samochód w stawce i dlatego jesteśmy od tego dalecy. Znacznie łatwiej byłoby napisać na jego temat coś pozytywnego w przypadku fantastycznego występu i równej walce z potencjalnie lepszymi maszynami, ale na to póki co nie możemy sobie pozwolić. 

Dla ekipy Saubera był to pierwszy wyścig bez Monishy Kaltenborn, która w środę przed weekendem w Azerbejdżanie została oficjalnie zwolniona ze stanowiska szefa zespołu, w związku z niedogadywaniem się z jego właścicielami. Mimo to Sauber wyjechał z Baku z kolejnym punktem, zdobytym przez Pascala Wehrleina, ale nie obyło się to bez wewnętrznych spięć. 

Pascal Wehrlein poczynił pierwsze kroki do powiększenia dorobku punktowego już w sobotę, kiedy po raz kolejny zakwalifikował się do drugiej części czasówki. Start nie wyszedł mu jednak najlepiej, przez co spadł za swojego kolegę z zespołu. Tempo Wehrleina było nieco lepsze niż Marcusa Ericssona, co w połączeniu z wielokrotnymi wyjazdami samochodu bezpieczeństwa i czerwoną flagą sprawiło, że w końcówce Niemiec znalazł się tuż za nim i wyprzedził go na okrążeniu 44, pytając wcześniej szefostwo o pozwolenie na manewr. Podczas wykonywania go między zawodnikami doszło do kontaktu, ale nie skończył się on źle dla żadnego z nich.

Jak się później okazało, wewnętrzne ustalenia w zespole mówiły o tym, że Wherlein miał następnie zaatakować Alonso, a w przypadku gdy nie będzie to możliwe, oddać pozycję Ericssonowi, czego nie uczynił. Prawdopodobnie żadne głosy nie zostałyby podniesione gdyby nie fakt, że w tej sytuacji chodziło o ostatnie punktowane miejsce. Wehrlein tłumaczył się tym, że nie oddał Ericssonowi 10. pozycji, ponieważ tuż za nim podążał Stoffel Vandoorne i w przypadku próby zmiany miejsc skorzystałby na tym tylko Belg. Ericsson finiszował więc jako 11., co bardzo go rozdrażniło. Wyścig w Baku ukończyło 13 samochodów, w tym dwa auta Saubera, za co zdecydowanie należą im się słowa uznania. Czy kierowców możemy pochwalić też za tempo? Niekoniecznie, chociaż nadal utrzymują się na 9. pozycji, przed swoim tegorocznym rywalem, McLarenem.

Renault zaliczyło weekend do zapomnienia, szczególnie w przypadku Jolyona Palmera, który tym razem częściej oglądał zmagania kolegów na ekranie telewizora, niż mógł w nich uczestniczyć. Jedynym odniesieniem może być dla nas postawa Nico Hülkenberga, która nie była na najwyższym poziomie. Co więcej, w samochodzie Niemca na przestrzeni weekendu także pojawiały się również problemy techniczne, co doprowadza nas do wniosku, że najwięcej do zrobienia nadal jest po stronie ekipy, a nie kierowców.

Jolyon Palmer od dłuższego czasu musi radzić sobie z presją, która wywierana jest na niego nie tylko przez media i samozwańczych, kanapowych ekspertów, ale po części także i szefostwo jego zespołu. Cyril Abiteboul przyznał przed weekendem w Baku, że zespół nie ma prawa wymagać od Jo wyników, jeżeli jego sprzęt nie jest do tego zdolny. O ile podczas wyścigów w Monako i Montrealu Brytyjczyk w istocie powinien pokazać się z nieco lepszej strony, to po zawodach w Azerbejdżanie, gdzie jego Renault psuło się częściej niż stara, rosyjska Łada, nie powinna spłynąć na niego ani kropla dodatkowej krytyki. 

Nico Hülkenberg miał szansę na powiększenie swojego dorobku punktowego, ponieważ jako jeden z niewielu zawodników nie był zamieszany w żadne walki w pierwszej, bardzo chaotycznej części wyścigu. Niemiec podążał w pewnym momencie nawet na czwartym miejscu, kontrolując temperaturę przegrzewających się tarcz hamulcowych, jednakże uderzenie w bandę i złamanie zawieszenia w siódmym zakręcie zakończyło jego występ. To pierwszy i miejmy nadzieję ostatni tego typu błąd Hulka w tym sezonie. Sporadycznie takie sytuacje zdarzają się nawet największym kierowcom, ale ich liczba nie powinna przekraczać jednej na sezon.

Nie przegap żadnej informacji. Obserwuj ŚwiatWyścigów.pl na Google News.

Postaw mi kawę na buycoffee.to
Pokaż komentarze