Wygrana bez szacunku

Niedziela, 19 czerwca 2016 roku w Le Mans. Po długiej walce na torze, po zwycięstwo w klasie GTE Pro zmierza Ford #68, mając za sobą Ferrari #82 od Risi Competizione. Dokładne szczegóły tego, co działo się w ostatnich godzinach rywalizacji nie były znane, lecz teraz wiadomo już, o co można oskarżać Forda.

W możliwie najbardziej korporacyjny sposób, amerykańska marka chciała uczcić 50. rocznicę swojego wielkiego triumfu poprzez zdominowanie tegorocznego wyścigu. To, jak zmanipulowany został proces ustalania balance of performance i że nawet po jego dostosowaniu przed wyścigiem, Fordy nadal uzyskiwały czasy o pięć sekund lepsze niż podczas dnia testowego, zasługuje na osobny artykuł. To, że wszystkie cztery amerykańskie auta nie zatrzymały się w boksach na przynajmniej pięciominutowe kary stop&hold być może mogą zawdzięczać temu, że jedno auto było w stanie rzucić im wyzwanie.

Obecność Ferrari w pierwszej trójce była nie do pomyślenia i w końcowym etapie wyścigu wysoko postawiony przedstawiciel ekipy Forda przyszedł do garażu ich rywali – prywatnej ekipy Risi Competizione – z kartką papieru wypełnioną oficjalnym protestem za niesprawne „światła lidera”, mając do powiedzenia tylko tyle, że zostanie on złożony, jeżeli ekipa Ferrari nie zaprzestanie walki o zwycięstwo.

Niedługo później samochód nr #82 otrzymał czarno-pomarańczową flagę, która po kilku okrążeniach została zamieniona na karę stop&hold. Ferrari było jednak dalekie od zjechania do boksów, a zespół Risi odpowiedział protestem wymierzonym w stronę prowadzącego samochodu nr 68 za przekroczenie prędkości w „slow zone”.

Kolejność na torze nie uległa zmianie i w takiej też zawodnicy wyszli na podium. Po otrzymaniu trofeów za swoje osiągnięcia, te zostały im jednak odebrane do czasu rozpatrzenia protestów. Na samochód Risi Competizione nałożono 20 sekund kary za zignorowanie kary stop&hold oraz 5000 euro za naruszenie techniczne, z kolei Ford musiał przełknąć dopisanie do rezultatu ich czołowej załogi aż 70 sekund – 50 za przekroczenie prędkości w „slow zone” oraz 20 za niedziałający miernik obrotu kół – defekt, który wykryty podczas wyścigu także skutkowałby czarno-pomarańczową flagą.

Dopiero wtedy, gdy margines zwycięstwa nie zwiększył się, jak chciałby Ford, a zmalał do zaledwie 10 sekund, obie strony doszły do porozumienia, by nie występować wobec siebie z dalszymi protestami.

Protest Forda był tłumaczony tym, że ich samochód #66 został ukarany za nieoświetlony numer startowy w trakcie nocnej części wyścigu, co jest określone przez te same przepisy, co funkcjonalność „świateł lidera”. Trudno jednak określić, co zasługuje na większą dezaprobatę – porównywanie kluczowego elementu kontroli wyścigu z niemającym wpływu na rywalizację, czy złożenie protestu na rywali bez zgody niezwykle poważanego szefa swojej własnej ekipy, Chipa Ganassiego.

Ford osiągnął to, co chciał – informacja o zwycięstwie w Le Mans zyskała popularność w Stanach Zjednoczonych, lecz tu w Europie została odebrana z wielkim niesmakiem przez fanów sportu.

W komentarzu podczas ostatniej godziny wyścigu, po karze stop&hold dla Ferrari, ale na długo przed pojawieniem się informacji o tym, że wynikła z protestu Forda, padły dwie bardzo wymowne kwestie – że Henry Ford w podobnej sytuacji zatrzymałby swoje samochody i pozwolił Ferrari naprawić problem, oraz że gdyby załogi na podium były ustawione w innej kolejności niż na mecie, pod podium wybuchłyby zamieszki.

Porównajmy to zachowanie z tym, że Mark Webber i dr Wolfgang Ullrich poszli do garażu Toyoty z wyrazami szacunku i uznania przed skierowaniem się w stronę podium, oraz tym, że po oficjalnych ceremoniach, cały japoński zespół został zaproszony przez Porsche na spotkanie, gdzie otrzymał owacje na stojąco, a nasuną się nam różne wnioski.

Moje wnioski są bardzo konkretne – Le Mans jest miejscem, gdzie duch sportu i rywalizacji jest obecny bardziej niż gdziekolwiek na świecie i nie ma tam miejsca na korporacyjne ściganie. Jeżeli Ford chce się włączyć do gry poprzez manipulowanie systemem i nieczyste zagrania, to niech wraca do NASCAR. Co ma też powiedzieć Chip Ganassi, którego nazwisko widnieje na proteście, a który rok temu pokonany przez Rogera Penske w Indianapolis 500, był pierwszą osobą, która złożyła mu gratulacje? Lekcja dla Forda powinna być jedna – w Europie fanów nie można kupić.

Źródło: Z wykorzystaniem informacji dailysportscar.com

Nie przegap żadnej informacji. Obserwuj ŚwiatWyścigów.pl na Google News.

Postaw mi kawę na buycoffee.to
Pokaż komentarze