Wyścigi dronów – czy to ma sens?

Przez ostatnie siedem lat opisywaliśmy na ŚwiatWyścigów.pl najróżniejsze dyscypliny naszego sportu, nie ograniczając się do dwóch czy czterech kółek, samochodów z dachem czy otwartych, torów ulicznych, drogowych, czy nawet szutrów. Nigdy jednak nie byliśmy świadkami rywalizacji, która polegałaby na niemal całkowitym braku kontaktu z podłożem… aż do teraz.

Kilka miesięcy temu na światło dzienne wyłonił się pomysł organizacji wyścigu dronów. Za inicjatywą, która przybrała nazwę DroneTech Race Cup, stało Centrum Transferu Technologii Uniwersytetu im. Mikołaja Kopernika i rzeczywiście taka impreza doszła do skutku kilka dni temu w toruńskiej Arenie, jako jedna z pierwszych tego typu.

Przy okazji Race Cup odbywały się również targi dronów, gdzie wystawili się liderzy rynku filmowego jak DJI i GoPro, lecz głównym przedmiotem zainteresowania były oczywiście wyścigi, do których zgłosiło się kilkunastu zawodników, w tym tych walczących już na międzynarodowym poziomie.

Nowa dyscyplina

Zawody swoją formułą przypominały weekend rallycrossowy, z kwalifikacjami, które wyłaniały uczestników ćwierćfinałów, którzy walczyli w bezpośrednich wyścigach o miejsca w półfinałach i w końcu w finale. Regulamin techniczny z kolei przypominał ten z wyścigów Le Mans, bowiem zawarł się w całości na jednej stronie i ograniczał jedynie maksymalną pojemność baterii oraz wymiary maszyny. Te nie były duże – w przedziale 18-28 cm – co na niewielkiej hali miało dużo sensu. Innowacją, której nie widać np. w wyścigach samochodów zdalnie sterowanych, był fakt że zawodnicy nie widzieli w ogóle swoich maszyn, a opierali się na obrazie z przedniej kamery oraz wskazówkach spotterów.


Pod mostem bez dotykania podłoża?

Gdy zbierzemy to wszystko w całość, otrzymamy zupełnie nową dyscyplinę wyścigową, która wymaga nauki od wszystkich, również fanów. Nawet dla widzów zaznajomionych z WEC, Formułą 1 czy nawet IndyCar, prędkość tych maszyn dochodząca do 80 km/h będzie utrudniać ich śledzenie, nie wspominając o tym, że poruszają się w trzech płaszczyznach naraz. Oczywiście im dalej siedzimy, tym jest łatwiej, ale wtedy problemem staje się rozmiar takich maszyn. Wszystko to jest kosztem organizacji imprezy w hali sportowej w środku miasta, lecz zawody na długich torach w otwartej przestrzeni również się odbywają i zapewne bardziej przypominają to, do czego jesteśmy przyzwyczajeni.

Nowy typ ścigania

Jeżeli narzekaliście kiedyś na brak wyprzedzania w swojej ulubionej serii wyścigowej, to jest coś dla was. Kiedy już zapanujemy nad rozróżnianiem i dostrzeganiem poszczególnych maszyn, będziemy mogli oglądać bardzo konkurencyjne ściganie, w którym nie ma żadnego substytutu dla prędkości, bowiem wyprzedzanie w powietrzu nie ogranicza się już do wewnętrznej i zewnętrznej, bowiem można je przeprowadzić również nad i pod rywalem.

Wydawać by się więc mogło, że będzie to sport bezkontaktowy, lecz rzeczywistość jest zupełnie inna. Choć samych kolizji pomiędzy rywalami było zaledwie kilka, bez możliwości manipulowania nawierzchnią tor musi być wyznaczony poprzez bramki i przeszkody, o które zawodnicy zahaczali i uderzali w niemal każdym wyścigu, eliminując się z rywalizacji. Dochodziło więc do sytuacji, gdy danego biegu nie kończył nikt, a konieczność naprawy uszkodzeń nieraz była przyczyną dużych opóźnień, które wydawały się szczególnie długie, gdy same wyścigi trwają zaledwie 2-3 minuty.


Cały paddock na jednym stole? Dlaczego nie!

Długość wyścigów i wielkość stawki to obecnie główne zarzuty, jakie można postawić temu, co widzieliśmy w Toruniu. O ile czterech zawodników na starcie jest zupełnie akceptowalne i zrozumiałe, jeśli bierzemy pod uwagę, że to pierwsza taka impreza, to trzy okrążenia toru oblatywanego w niecałą minutę było rozczarowaniem. Organizatorzy tłumaczyli to wielkością baterii, które były w stanie zapewnić około zaledwie 5 minut pracy silników na pełnych obrotach. Zdecydowano więc, żeby nie zbliżać się do tej granicy i zrekompensować to większą ilością wyścigów.

Kiedy jednak maszyny czekają na polach startowych dłużej niż trwa cały wyścig, z zewnątrz nie wygląda to najlepiej. Jako że walka toczyła się o duże nagrody, należy pogodzić się z tym, że czystość rywalizacji i zadowolenie zawodników były stawiane na pierwszym miejscu.

Warto jednak przyjrzeć się temu obszarowi jako pierwszym punktem potencjalnych zmian. Rozszerzenie wyścigów półfinałowych i finału do sześciu maszyn oraz wydłużenie ich do około 5 minut z pewnością jest możliwe do zrealizowania w kolejnej edycji imprezy, a jeżeli pojemność baterii stanowi realny problem, to konieczność zarządzania energią doda tylko brakujący element strategii do rywalizacji.

Recepta na problemy?

Szybkie zdiagnozowanie i rozwiązanie takich problemów jest kluczowe, jeśli organizatorzy chcą wcielić w życie plany stworzenia regularnej ligi wyścigowej, co jest bardzo odświeżające w czasach gdzie przyszłość krajowych wyścigów co roku stawiana jest pod znakiem zapytania, a inwestycje w sport w ogóle częściej są wycofywane niż przeprowadzane.


Wyścigowy dron łatwiej ze sobą zabrać niż kask

Główne czynniki, jakie powstrzymują ludzi od ścigania się na torach to niemal ich zupełny brak oraz wysoki próg kosztów. Wyścigi dronów wydają się być rozwiązaniem, jeżeli szukamy miejsca do rywalizacji niekoniecznie związanej z samochodami czy motocyklami. Jako, że maszyny są obsługiwane zdalnie, zabezpieczenie trasy wymaga dużo mniejszego wysiłku, a odzież ochronna nie jest wymagana. W tej chwili koszty wejścia w ten sport są szacowane na ok. 2500 zł, lecz należy pamiętać że komercyjne pojazdy latające to rynek, który rozwija się w podobnym tempie, co rynek smartfonów na początku tej dekady. Wielu zawodników ma także w swoim arsenale po kilka maszyn, bowiem bardzo łatwo ulegają one uszkodzeniu, z drugiej jednak strony drony nie zużywają opon, a prąd jest tańszy od paliwa.

Pierwsze zawody znane jako DroneTech Race Cup wygrał Krzysztof Chartanowicz, który znalazł się w finale z Maciejem Poschwaldem, Łukaszem Raczkiewiczem i Wiktorem Grabowcem. Rywalizowali oni na oczach kilkusetosobowej publiczności, co jest godnym podziwu osiągnięciem organizatorów i przewyższa to, co od kilku lat możemy oglądać na wyścigach samochodowych w naszym kraju.

Dobrze jest widzieć w Polsce nową inicjatywę, która w mniejszym lub większym stopniu jest powiązana z wyścigami jakie znamy. Trzeba przyznać, że impreza głównie była skierowana do miłośników dronów i pojazdów latających, co jak wiemy stanowi obiecujący nowy rynek konsumencki. Może jednak w ten sposób fani dronów staną się kandydatami na fanów wyścigów w szerszym tego słowa znaczeniu…

Nie przegap żadnej informacji. Obserwuj ŚwiatWyścigów.pl na Google News.

Postaw mi kawę na buycoffee.to
Pokaż komentarze