Wojciech Smorawiński specjalnie dla ŚwiatWyścigów.pl

Ten wywiad był możliwy dzięki wsparciu naszych czytelników. Jeśli chcesz czytać więcej ekskluzywnych wywiadów 1-na-1, postaw nam kawę!

Legenda rodziny Smorawińskich jest kontynuowana. Do imponującej listy osiągnięć w polskim sporcie motorowym dopisał się w tym roku Wojciech Smorawiński, wygrywając trzy wyścigi na drodze do mistrzostwa BMW IS CUP. Po zakończonym sezonie, ze zdobywcą Pucharu Polski rozmawiał Tomasz Kubiak.

Jesteś mistrzem sezonu 2016 BMW IS CUP. Wiele można powiedzieć o tegorocznym pucharze, lecz z pewnością nie to, że w czołówce brakowało mocnych zawodników.

Dokładnie – jeśli spojrzymy na tych zawodników, ich osiągnięcia oraz doświadczenie jakie zebrali w poprzednich sezonach, na pewno było się z kim ścigać. Może nasza klasa nie była w tym roku najliczniejsza, ale tacy rywale jak Artur Obuchowski, Mateusz Tokarski, czy Krzysztof Ratajczak sprawili, że musiałem wspiąć się na swoje wyżyny.

Zadebiutowałeś na torach zaledwie w zeszłym roku, a swój pierwszy sezon przejechałeś mniej więcej w połowie stawki. Tym razem jednak zaskoczyłeś wszystkich, od razu sięgając po czołowe pozycje. Takie rzeczy nie dzieją się przypadkiem.

Nasz pierwszy sezon nie był pełny i startowaliśmy w nim trochę „na wariata”. Zebraliśmy jednak dzięki temu doświadczenie i po sezonie mogliśmy przeanalizować, co możemy zrobić, aby znaleźć się w czołówce. Skompletowaliśmy odpowiedni sztab ludzi, którzy przygotowywali nie tylko samochód, ale również mnie, i wynikiem były bardzo dobre miejsca w tym sezonie.

Czyli sezon 2015 był fundamentem tego, co zobaczyliśmy w tym roku.

Jak najbardziej. Nie startowałem wcześniej w wyścigach torowych, więc musiałem się przyzwyczaić do jazdy w tłoku, a pamiętajmy że w 2015 mieliśmy na starcie 25 samochodów. Jako, że moje tempo pozwalało mi plasować się w środku stawki, niemal na każdym okrążeniu z kimś walczyłem i uczyłem się jeździć w tłoku, co nie jest łatwe do opanowania i wymaga przełamania pewnych barier. Spędziliśmy więc tamten sezon na nauce, a w tym roku udało się nam wygrać puchar.

Powiedziałeś, że nie startowałeś wcześniej w wyścigach. Skąd pojawił się pomysł, aby wziąć w nich udział?

Uczestniczymy w motorsporcie i jego życiu od pokoleń – mój dziadek startował w rajdach, a pod koniec kariery również w wyścigach, mój ojciec rywalizował głównie w wyścigach płaskich i górskich, a później mój brat walczył E30-ką w Rajdowym Pucharze Polski. W momencie, gdy osiągnął już szczyt możliwości tego samochodu, a walka z nowszymi konstrukcjami była niemożliwa bez dużych nakładów, zrobiliśmy przerwę, aż ja się pojawiłem. Pojawiam się niemal na każdej rundzie na Torze Poznań, gdzie zobaczyłem dobrze prezentujący się puchar BMW z wieloma samochodami na starcie. Pomyślałem wtedy, że dobrze byłoby, gdyby nasze nazwisko powróciło do motorsportu i tak też uczyniliśmy – krok po kroku zbudowaliśmy samochód i nadal w tym pucharze jesteśmy.

Czy w porównaniu z rajdami czy wyścigami górskimi, jazda po torze sprawia większą frajdę?

Trudno to wszystko porównać. W rajdach walczy się z czasem i trzeba zaufać osobie siedzącej obok, zatem to zupełnie inny rodzaj jazdy niż na torze, gdzie jeździ się w tłoku, walcząc nie tylko z czasem, ale i rywalami wokół. Nie zawsze też kręcenie najlepszych czasów pozwala wygrywać – potrzebna jest przede wszystkim regularność. Trudno mi jest też mówić z doświadczenia, bo nie startowałem jak dotąd w profesjonalnych rajdach i nie miałem pilota w drugim fotelu.

Pewne zwycięstwo Smorawińskiego

Wyścigowe Mistrzostwa Polski przez ostatnie kilka lat zyskały przydomek „Pucharu Toru Poznań”…

To się zgadza [śmiech] – Mistrzostwa Wielkopolski.

…ale to nie oznacza, że można sobie odpuścić i jechać na pamięć?

Rzeczywiście od kilku lat prawie wszystkie wyścigi odbywają się w Poznaniu i choć mi jak na razie nie zdążyło mi się to znudzić, to rozumiem że ktoś startujący od 4-5 lat może mieć inne zdanie. Z pewnością jednak nie jeździ się na pamięć, bo za każdym razem są inne warunki, inna przyczepność toru czy inna pozycja po kwalifikacjach, więc wyścigi nie są monotonne. Aby jednak zweryfikować umiejętności wszystkich i wykluczyć przewagę doświadczenia jaką niektórzy mogą mieć na Torze Poznań, fajnie byłoby ustawić się na starcie w Lausitz czy w Brnie.

W porównaniu z innymi seriami, w BMW IS CUP jest kilka nietypowych zasad, jak odwrócenie pierwszej dziesiątki na starcie drugiego wyścigu. Wydaje się, że nieco miesza to rywalizację?

Zgadza się, że miesza, ale jest też atrakcyjne dla kibiców. Ja jestem zwolennikiem odwróconego startu, choć dodaje to pewien element ryzyka – można czasem utknąć za wolniejszym zawodnikiem, ale na tym właśnie polega sztuka, aby powalczyć i przebić się przez stawkę. Były w tym roku takie wyścigi, kiedy miałem kłopot z wyprzedzeniem wolniejszych zawodników, a Krzysztof Ratajczak czy Mateusz Tokarski w tym czasie przebili się do przodu i mi uciekli. Aby być w tym dobrym, trzeba utrzymywać tempo szybkiego zawodnika i wciskać się w luki, które tworzy on dla siebie. Nie zawsze to się udaje, ale to bardzo ciekawe dla kibiców i chciałbym, żeby ta zasada została utrzymana w kolejnych latach.

Nie sposób nie zauważyć, że balans siły w trakcie sezonu uległ zmianie – byłeś najszybszy na początku, ale na koniec to Mateusz Tokarski wygrał trzy wyścigi z rzędu. Jako jedyny z całej stawki, ukończyłeś jednak wszystkie rundy na podium.

Zgadza się. Trzeba przyznać, że Mateusz miał nieco pecha na początku sezonu, musząc zmagać się z awariami samochodu, które przeszkodziły mu w uzyskaniu dobrych rezultatów. Jak jednak mówiłem wcześniej, liczy się systematyczność i dojeżdżanie do mety – to właśnie pozwoliło mi zdobyć Puchar Polski i bardzo się z tego cieszę. Oczywiście, pod koniec sezonu Mateusz był nieco szybszy i bardziej regularny, ale dojeżdżanie do mety tuż za nim mi na tym etapie wystarczyło, by utrzymać przewagę punktową.

Smorawiński wygrywa pojedynek z Tokarskim

Ta regularność to cecha rodzinna?

Myślę, że tak! [śmiech] Pamiętam, że mój ojciec w swoich startach również był niesamowicie regularny i skuteczny w dojeżdżaniu do mety. Nie sztuką jest pojechać jedno szybkie kółko, jeśli nie będzie się w stanie tego powtórzyć na dwóch kolejnych. Najlepiej jest właśnie ustabilizować tempo i stopniowo je podnosić na drodze ku czołówce.

Zdobyłeś mistrzostwo w serii uznawanej przez PZM. Dla rodziny o takiej historii, musi to być ważne osiągnięcie.

Po długich latach. Ostatnie mistrzostwo w rodzinie mój ojciec wywalczył w latach 90., a teraz po kilkunastu latach nazwisko Smorawiński znów pojawiło się w motorsporcie. Zainteresowanie moją osobą też znacząco wzrosło w ostatnim roku, co z pewnością widać po artykułach, jakie pojawiły się na ŚwiatWyścigów.pl. Jestem z tego bardzo zadowolony i zobaczymy, co uda się osiągnąć w kolejnych latach.

Czy to zainteresowanie jest widoczne również w biznesie?

To się nie przekłada w tak bezpośredni sposób na wyniki biznesowe czy sprzedaż nowych samochodów [w salonie BMW Smorawiński]. Myślę, że na razie jest to zbyt mało rozreklamowane i musimy popracować nad tym, jak najlepiej wykorzystać falę, na której się znajdujemy.

Co przyniesie przyszły sezon?

Tego jeszcze nie wiem. Cały czas się nad tym zastanawiamy i zbieramy budżet. Oczywiście jestem już po rozmowach z naszymi obecnymi partnerami, więc jakiś plan się rysuje. Jeżeli będziemy startować, to w naszym obecnym samochodzie i w pucharze BMW – czy będzie się to nazywać BMW IS CUP, DN5 czy inaczej, jeszcze nie zostało ogłoszone przez PZM. Jeżeli jednak będziemy startować, to na pewno w tej klasie.

Widzieliśmy już w tym roku, że kolejna generacja jest na torze i przygląda się z dużym zainteresowaniem. Czy są jakieś długoterminowe plany, aby twój syn pojawił się w sporcie?

Zobaczymy – sam mnie do tego namawia! Na razie mamy zbudowany mały samochód z silnikiem od kosiarki, aby mógł się on zaznajomić z prowadzeniem, a w przyszłym sezonie obaj chcemy, by spróbował kartingu, więc w któryś weekend zapewne przyjedziemy na Tor Poznań, aby mu to umożliwić. A co dalej? Nie wiadomo – nie ma niczego na siłę, jest to też oczywiście kosztowne, zatem najpierw niech tego spróbuje, przed decydowaniem się na cokolwiek.

Jest to przykład na to, że można zainteresować młode osoby wyścigami, mimo konkurencji ze strony niemal każdej innej formy rozrywki i spędzania czasu.

Zgadza się. W naszej rodzinie jest to wręcz we krwi i nie muszę w ogóle namawiać syna, żeby pojechał ze mną na tor, bo sam się do tego rwie. Lubi oglądać wyścigi, lubi rywalizację i widać, że ma też ma to we krwi. Jak mówiłem, zobaczymy co przyniesie przyszłość i czy będzie sam chciał jeździć czy też nie.

Smorawiński wygrywa przerwane kwalifikacje

Postaw mi kawę na buycoffee.to
Pokaż komentarze